Siła wiary
Tekst opublikowany pierwotnie na portalu Szortal.
Kolejna
książka Johna Irvinga za mną. Jak w każdej jego powieści, tak i w tej
znalazłam coś, co mnie zaciekawiło i skłoniło do zastanowienia. Ale czy
mogę ją włączyć do grona moich ulubionych? Odpowiedź znajdziecie niżej,
ale wcześniej chciałam jeszcze zwrócić uwagę na okładkę. Ładna, prawda? Z
jednej strony minimalistyczna, a z drugiej – bardzo wiele mówiąca. Ten
jeden przedmiot doskonale wyraża całe mnóstwo emocji i zmian, które
zaszły w życiu bohaterów opowieści. Oczywiście, jego symbolika stanie
się jasna dopiero po przeczytaniu książki.
John Wheelwright
wychował się w niewielkim miasteczku Gravesend w stanie New Hampshire. W
wieku jedenastu lat stracił matkę. Do tego czasu nigdy nie zdradziła
mu, kim jest jego prawdziwy ojciec. Po jej śmierci opiekowała się nim
babcia i Dan, który stał się dla Johna ojcem i przyjacielem. Skończył
szkołę, zrobił dyplom z literatury angielskiej, udało mu się uniknąć
wysłania do Wietnamu, w końcu wyemigrował do Kanady, gdzie został
nauczycielem w żeńskiej szkole. Nie wygląda na to, żeby jego życie było
wyjątkowo zajmujące, prawda? Cóż, może i tak, ale tak naprawdę to nie
jest książka o nim. John jest jedynie narratorem, opowiadającym historię
dzieciństwa własnego i swojego najlepszego przyjaciela - Owena Meany.
To właśnie za sprawą Owena opowieść wzbogaca się o barwy, zaskoczenie i
nietypowe sytuacje. On jest tutaj centralną postacią i to o nim jest ta
powieść.
Irving potrafi tworzyć wyrazistych bohaterów. Każda
postać ma charakterystyczne cechy, które ją wyróżniają i identyfikują.
Można to powiedzieć nawet o narratorze, który wydaje się być wyjątkowo
nieciekawą postacią (w sumie, nijakość przecież też może być
rozpoznawczą cechą). Mimo tego, wszystkie osoby pojawiające się w
powieści, na czele z Johnem, nikną przy Owenie. Trudno więc nie oprzeć
się wrażeniu, że jest to książka jednego bohatera, ale naprawdę
wyjątkowego. Przy malutkim wzroście, swoistym głosie, dziecinnym
wyglądzie potrafił z niezwykłą mocą oddziaływać na otaczających go
ludzi. Jego charyzma wynikała z pewności siebie, bezkompromisowości,
inteligencji i ogromnej wiary. Bez obaw wyrażał swoje poglądy, również i
te wzbudzające kontrowersje. Dokładnie wiedział, czego chce i jak
potoczy się jego życie. Można było odnieść wrażenie, że przyszłość nie
kryje przed nim żadnych tajemnic.
Owen miał bardzo dużą wiarę.
Nie tylko w siebie, swoje przeznaczenie, ale i w Boga. To jest też jeden
z tematów przewodnich powieści - wiara, i to nie tylko w kontekście
religii. W końcu wierzyć można nie tylko w Boga, Energię, Wisznu czy
inne bóstwa, ale również w przepowiednie, czy ogólnie - słowa innych
ludzi. Od najmłodszych lat rodzice, nasze najbliższe otoczenie i
sytuacje, których doświadczamy kształtują naszą osobowość. Dzięki nim
mamy taki, a nie inny światopogląd, albo, na przykład, mniejszą lub
większą wiarę we własne możliwości. Oczywiście, w dorosłym życiu
weryfikujemy spojrzenie przekazane nam przez rodziców (a przynajmniej
mamy taką możliwość), ale nie zmienia to faktu, że ich wpływ na nasze
postrzeganie siebie i świata jest ogromny. Czy zatem Owen nie jest
przypadkiem tworem swoich rodziców? A jego wiara, niczym samospełniająca
się przepowiednia, wiedzie go do konkretnego finału? Czy jednak
faktycznie potrafił podejrzeć przyszłość? A może, po prostu, na
podstawie wnikliwych obserwacji potrafił przewidzieć przebieg przyszłych
wydarzeń?
W książce poruszane są przede wszystkim dwa
zagadnienia - religia i polityka. Jak to bywa u Irvinga, nie zawsze mają
one pozytywny wydźwięk. Autor wydaje się krytykować nadmiar rytuałów,
uwielbienie dla przedmiotów, nabożeństwa przeznaczone dla masowego
odbiorcy. To wszystko sprawia, że tak naprawdę nie mamy możliwości na
bezpośrednie nawiązanie relacji z Bogiem. Bohaterowie z równym zapałem
rozprawiają o katolikach czy adwentystach, jak i komentują sytuację
polityczną. Wyrażają swoje nadzieje względem Johna Kennedy’ego, innym
razem krytykują politykę zagraniczną i wojnę wietnamską. Rozprawiają o
dezerterach, hipisach czy organizacjach pokojowych. Może nie wszystkich
zainteresują te zagadnienia, ale z pewnością dzięki nim można bardzo
dobrze wczuć się w atmosferę tamtych lat.
Muszę przyznać, że
najbardziej wciągająca była dla mnie początkowa i końcowa część książki.
Bardzo lubię gawędziarski styl Irvinga, jednak w przypadku tej
powieści, jej środek wydał mi się nieco rozmyty i nadmiernie przegadany.
Niespecjalnie interesujące wydały mi się rozważania dorosłego Johna na
tematy polityczne. Zabrakło też większej dawki emocji i
charakterystycznego humoru. Nie mogę jednak powiedzieć, że czuję się
rozczarowana po przeczytaniu "Modlitwy za Owena”, bo zdecydowanie tak
nie było. Przyjemnie było znów spotkać się z Irvingiem, wejść w jego
świat, a przede wszystkim poznać fascynującego Owena - niepozorną, ale
jakże silną i przekonywującą osobę. Niemniej jednak, jak na razie, moimi
ulubionymi powieściami tego autora, pozostają: "Hotel New Hampshire"
oraz "Regulamin tłoczni win".
Tytuł: Modlitwa za Owena
Autor: John Irving
Tłumacz: Magdalena Iwińska i Piotr Paszkiewicz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: maj 2016
Liczba stron: 744
ISBN: 978-83-8069-348-7
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz