piątek, 29 grudnia 2017

Vivo - Istvan Vizvary

Pomiędzy światami

Nie macie czasem ochoty oderwać się od codzienności, znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości i doświadczyć czegoś, czego normalnie nie moglibyście przeżyć? Na przykład udać się do świata, w którym żyją smoki? Poczuć jak to jest być krasnoludem, albo chociażby taką karamodliszką? A może jesteście fanami Johna Lennona i marzycie, by znów zobaczyć go żywego? Teraz wydaje się to niemożliwe, ale kiedyś, w niedalekiej przyszłości, czemu nie? Właśnie do takiego świata nowych możliwości trafiamy w "Vivo" Istvana Vizvary. Nie zawsze jednak ten świat jest tak wspaniały, jak mogłoby się wydawać. Okazuje się bowiem, że owszem, spotkanie z Lennonem może dostarczyć wiele przyjemności. Jednak zetknięcie się ze smokiem, zwłaszcza z jego wątrobą, niesie już ze sobą pewne zagrożenie.

Jeśli przyjrzycie się przeszłości i teraźniejszości, to z pewnością zauważycie, że rozwój technologii znacznie ułatwił nam wykonywanie różnych zadań, czynności, ale także rozszerzył świat i nieco przeorganizował życie. Zgodzicie się też pewnie z tym, że postęp będzie kształtował również naszą przyszłość. Patrząc na "Vivo" myślę, że przynajmniej Istvan Vizvary zgodziłby się z tą tezą. Powieść przenosi nas do lat sześćdziesiątych XXI wieku. Nie trzeba stać w sklepowych kolejkach, ponieważ niezbędne rzeczy drukuje się na domowej drukarce 3D. Osobisty asystent dba o wszelkie nasze potrzeby, np. zamówi taksówkę, przygotuje kąpiel idealnie dobraną do naszego nastroju, doradzi, jest zawsze przy nas. Ulice są pod ciągłą obserwacją much reporterskich i trzmieli monitorujących. Dzięki vivo można przeżyć wszystko, co tylko się wymarzy, albo być kimkolwiek się zechce. Nawet śmierć traci na znaczeniu, kiedy można być nieśmiertelnym. Same plusy. Tylko czy na pewno? Jak widzimy w "Vivo" technologia, jak wiele innych rzeczy, ma też swoją ciemną stronę. Drastycznie zmniejsza się zapotrzebowanie na niektóre usługi i żywych ludzi. Bo co komu tradycyjny psychiatra, kiedy można załatwić sprawę zanurzając się w vivo? Albo krawcowa, skoro można sobie ten czy inny ciuszek wydrukować w domu? Czy potrzebny jest przyjaciel, gdy w każdej minucie życia towarzyszy Ci asystent? A co się stanie, gdy przestaniemy odróżniać realną rzeczywistość od tej wirtualnej?


Patrząc na to, co napisałam wyżej, można pomyśleć, że jest to powieść o technologii. Nie do końca. Tak naprawdę jest to książka o ludziach, o tym, jak odnajdują się w tym świecie postępu. Mimo pojawiających się udogodnień, nowych gadżetów, człowiek przecież wcale tak bardzo się nie zmienia. Wciąż targają nim wątpliwości, wypełniają emocje, marzenia i tęsknoty. Pragnie miłości, zainteresowania, potrafi być pełen współczucia, ale i wyrządzić wiele zła. Zastanawia się nad sensem życia, losem, a wraz z rozwojem technologii mogą dręczyć go kolejne pytania. Czy to ja sama decyduję o sobie, czy może ktoś mną manipuluje i podsłuchuje moje myśli? Jeśli przeniosę swoją świadomość do komputera, czy to nadal będę ja? Czy dalej będzie można nazywać to życiem? A może lepiej sobie odpuścić i próbować żyć naprawdę, kochać, rozmawiać, chłonąć otoczenie wszystkimi zmysłami, być tu i teraz?


Jak powiedziałam, jest to powieść o ludziach. Warto zatem wspomnieć o postaciach w niej się pojawiających. Są one wyraziste i interesujące, dzięki czemu z łatwością można wczuć się w ich sytuację. Kilka z nich zwróciło moją szczególną uwagę. Jak chociażby Diana Whitmore, z którą współodczuwałam ogromną tęsknotę za ukochanym i utraconymi marzeniami. Z Lizą Trommer łączyłam się w poczuciu samotności, zagubieniu, niepewności i bólu bycia wykorzystaną. Wyjątkową postacią jest Alfred Ulver, dystyngowany psychiatra i oszust. Z jednej strony jest tym złym w książce, a z drugiej - również ofiarą - zachłanności (a więc w jakimś sensie samego siebie), technologii, wątroby (gdy przeczytacie książkę, będziecie wiedzieć, o co chodzi). Wyjątkowo barwna postać, ma w sobie jakiś urok, a wiele jego tekstów wywoływało we mnie uśmiech. Może właśnie dlatego, mimo tego co zrobił, jego los wzbudził we mnie litość. Na koniec nie sposób nie wspomnieć też o Johnie Lennonie, bo to naprawdę sympatyczny gość i zawsze czekałam na sceny, w których się pojawi.


"Vivo" skłoniło mnie do refleksji i chwili zastanowienia, ale to nie jedyny aspekt tej książki. Nie brakuje tu również akcji, przygody oraz rewelacyjnego humoru. I muzyki, rzecz jasna (z Lennonem nie mogło być inaczej). Niewątpliwie dużą zaletą jest też fakt, że całość napisana jest ładnym, zgrabnym i lekkim językiem. Przy tej powieści naprawdę można spędzić przyjemnie i rozrywkowo czas. Wspomnę jeszcze, iż w jednej z recenzji przeczytałam, że są tutaj jakieś sceny erotyczne. No cóż, mam chyba inną wrażliwość, ponieważ ja na żadną nie trafiłam. Znalazły się za to dwie sceny gwałtu, które pokazały jak bezduszny potrafi być człowiek wobec drugiej osoby. Według mnie scena erotyczna i gwałt to jednak dwie, zupełnie odmienne kategorie. Ale to oczywiście tylko moje zdanie. Jak powiedział Tadeusz Żeleński (Boy): "W ogóle trzeba się z tym pogodzić, że jednym z integralnych zadań literatury jest obrażać poczucia moralne swoich współobywateli"*. Jednych oczywiście obrazi bardziej, innych mniej. Każdy przecież odbiera czytaną powieść na swój sposób, zgodnie ze swoim postrzeganiem, wrażliwością, emocjonalnością. I chociażby dlatego warto przeczytać "Vivo". By wyrobić sobie własne zdanie i móc podyskutować. Ja ze swojej strony zdecydowanie polecam tę powieść. Myślę, że nie pozostawi Was obojętnym. A o to chyba chodzi, prawda?



Tytuł: Vivo
Autor: Istvan Vizvary
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: listopad 2017
Liczba stron: 436 (razem z reklamami)
ISBN: 978-83-7995-122-2

*Tadeusz Żeleński (Boy) "Reflektorem w mrok"; Państwowy Instytut Wydawniczy, 1978 r.; s. 41

Zbrodnia hrabiego Neville'a - Amélie Nothomb

Człowiek w obliczu wróżby

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Amélie Nothomb kojarzyła mi się głównie z książką "Z pokorą i uniżeniem", na który to tytuł natrafiłam w czasie poszukiwań literatury poświęconej kulturze japońskiej. Do czasu, kiedy przypadkiem, całkiem niedawno, dostała się w moje ręce jej "Podróż zimowa", nieszablonowa historia znajomości pracownika elektrowni i pięknej Astrolab. Spodobał mi się sposób, w jaki autorka snuła opowieść, nie tylko miłosną. Kiedy zatem dowiedziałam się, że zostanie wydana jej nowa powieść, "Zbrodnia hrabiego Neville'a", bez wahania po nią sięgnęłam. 

Sześćdziesięcioośmioletni Henryk Neville pochodzi ze starego belgijskiego arystokratycznego rodu. Jest to mężczyzna wrażliwy, dystyngowany, przepełnia go poczucie obowiązku i honor nakazujący szacunek dla gości, w których zabawianiu osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Organizowane przez niego przyjęcia ogrodowe osiągnęły status najważniejszego wydarzenia towarzyskiego w Ardenach. Niestety, nie może pochwalić się równie wspaniałymi sukcesami na polu finansowym. Jego rodzina zbankrutowała, a tym samym została zmuszona do sprzedaży rodzinnego zamku Pluvier. Oczywiście, hrabia zamierza zrobić to z godnością, organizując najlepsze, pożegnalne garden party w swojej karierze. Nie będzie jednak tak łatwo i spokojnie. Przygotowania do imprezy zakłóci mu najmłodsza córka Sérieuse, po którą będzie musiał udać się do wróżki. Niemały zamęt wprowadzi także przepowiednia, zgodnie z którą na przyjęciu hrabiego ktoś zostanie zamordowany.

Zbrodnia na przyjęciu? Myśl o popełnieniu takiego faux pas przyprawiła Neville'a o prawdziwą grozę. Jednakże w niniejszej książce nie tyle chodzi o morderstwo, co o samą wróżbę, na niej opiera się cała fabuła. Czy przeznaczenie istnieje? Czy nasz los, a przynajmniej niektóre wydarzenia, są z góry zaplanowane? A może to wiara w usłyszane słowa sprawia, że stają się one samospełniającym się proroctwem? Myślę, że dla autorki najważniejsze było ukazanie podatności na wpływy innych i uleganie sugestii. Jak zrobisz to czy tamto, to wtedy dopiero będziesz cool, albo będę Cię kochać. Dzięki tej margarynie spadnie Twój cholesterol. Tylko ten zapach zapewni Ci wianek dziewcząt dookoła. Daruj sobie, i tak nie dasz rady, nic z Twoich wysiłków nie wyjdzie. Nie żyjemy w pustce, otaczają nas ludzie, zarzucani jesteśmy mnóstwem informacji, ale wszystko zależy od naszego podejścia. Albo będziemy bezkrytycznie wszystko przyjmować jako jedyną prawdę, albo użyjemy swojego mózgu i chwilę się zastanowimy.

Akcja opowieści rozgrywa się w roku 2014. Mimo, że pojawiają się elementy jednoznacznie wskazujące na czasy współczesne, to momentami nie mogłam pozbyć się wrażenia zatrzymania w innej epoce. Nothomb stworzyła nastrój przenikania się czasów, który doskonale wpisuje się w obraz arystokracji ukazany w książce. Widzimy środowisko ślepe na większe zmiany, tkwiące mentalnie w przeszłości, dbające jedynie o pozory i wizerunek. Mogą przymierać głodem, ale na zewnątrz będą chwalić się doskonałą figurą i organizować wykwintne przyjęcia. Choćby byli bankrutami, a ich życie pasmem porażek, to i tak będą rozpowiadali, że jest wspaniale. Wynika to z przekonania, że jednym z obowiązków szlachcica jest sprawianie wrażenia osoby pogodnej, pełnej godności i żyjącej zgodnie z zasadami moralnymi. Stwarzanie odpowiednich pozorów jest tak istotne, że za ich pozbycie się, pokazanie rzeczywistości takiej, jaka jest naprawdę, można zostać wykluczonym z tego wykwintnego towarzystwa. Nieco dysharmonii w ten skostniały świat zaczynają wprowadzać nowe pokolenia. Przykładem może być Sérieuse, najmłodsza córka Neville'a, która zupełnie nie pasuje do obrazu radosnej, ułożonej młodej arystokratki. Jest ponura, małomówna, zniechęcona i zagubiona wewnętrznie. Nie potrafi odnaleźć się w przestarzałej roli potomka pokornego, które wszystko zawdzięcza urodzeniu, czyli rodzicom, a któremu ci rodzice nie poświęcają za wiele uwagi. Pragnie roli bardziej nowoczesnej, w której dziecko jest celem najwyższym, kimś ważnym, stojącym na pierwszym miejscu, komu okazuje się troskę, czułość i zainteresowanie.

"Zbrodnia..". to opowieść krótka, ale oryginalna i wciągająca. Nieraz pojawiają się odniesienia do dawnych utworów literackich, bohaterowie są poważni, czasem nadmiernie patetyczni, wyczuwa się atmosferę elegancji oraz grzeczności. Niemniej jednak powagi tu brak, jest wręcz odwrotnie. Cała historia, zachowanie postaci, jawią się jako satyryczny obraz świata zaobserwowanego przez autorkę. Absurdalność postaw, kurczowe trzymanie się przestarzałych i pozbawionych sensu reguł, bezmyślne uleganie sugestii - to wszystko nie ogranicza się tylko do arystokracji, ale ma bardziej ogólne zastosowanie. W końcu niedorzeczność, głupotę czy ciasnotę umysłu widać dookoła w naszym codziennym życiu. Taka sytuacja nie napawa optymizmem, jednak w wydaniu Nothomb dostarcza dobrej zabawy. W prosty, może nawet minimalistyczny, ale interesujący, wypełniony ironią i humorem sposób, autorka przedstawia współczesne społeczeństwo. Ujęła mnie odrobina szaleństwa i spora dawka zwariowanego humoru, które z taką łatwością wplata w swoją opowieść. Jestem pewna, że sięgnę po kolejne jej książki, do czego i Was szczerze zachęcam.


Tytuł: Zbrodnia hrabiego Neville'a
Autor: Amélie Nothomb
Tłumacz: Małgorzata Kozłowska
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 28.04.2016
Liczba stron: 112
ISBN: 978-83-08-06107-7

Order - Marcin Jamiołkowski

Warszawski mag znów w akcji

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Czytaliście pierwszy tom przygód Herberta? Jeśli nie, to myślę, że warto byście się z nim zapoznali, zanim sięgnięcie po część drugą. Wydaje mi się, że lektura "Orderu" będzie wtedy przyjemniejsza i pełniejsza. Co prawda mamy tutaj opowiedzianą zupełnie nową przygodę, ale gdzieś w tle przewija się echo wydarzeń, które zmieniły życie głównego bohatera, a które nie zostały jeszcze do końca wyjaśnione. Tak jest chociażby z wątkiem dotyczącym rodziny Herberta. Jednak zanim pojawi się rozwiązanie, nasz sympatyczny mag będzie musiał zmierzyć się z kolejnym nietypowym zadaniem.

Herbert Kruk to krawiec w stanie spoczynku, mag oraz miłośnik wyścigów konnych. Ta ostatnia pasja sprawia, że w weekendy można go często spotkać na warszawskim Służewcu. Właśnie tam też rozpoczyna się akcja "Orderu". Kiedy Herbert czeka na ostatnią gonitwę, zagaduje go starszy mężczyzna, pułkownik Bieniawski, który okazuje się być zastępcą Kanclerza Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Parę dni wcześniej Order został skradziony. Nie jest to zwykłe odznaczenie - Krzyż Srebrny obdarzony jest magiczną mocą chroniącą Warszawę i jej mieszkańców przed niebezpieczeństwem wszelkiego rodzaju. Herbert wydaje się być najwłaściwszą osobą zdolną do odzyskania tego cennego artefaktu.

"Okup krwi" był powieścią bardzo dynamiczną i od pierwszych stron z zainteresowaniem śledziłam przygody Herberta. W tej części jest nieco spokojniej, przynajmniej na początku. Bohater dostaje do rozwikłania zagadkę kryminalno-magiczną i, tak, jak to ma miejsce w przypadku każdego śledztwa, krok po kroku musi dojść do rozwiązania. W miarę lektury akcja coraz bardziej się rozkręca i wciąga. Mag stawia czoło wielu wyzwaniom, atmosfera nabiera nieco niepokojącego charakteru, pojawiają się nowe poszlaki i zasadzki. Oczywiście, nie brakuje też nietypowej magii, z którą można było się zapoznać już w pierwszym tomie. Zaklęcia w nowoczesnym wydaniu Herberta wciąż mają posmak świeżości, nadal się podobają i bawią.

Postacie znane z pierwszego tomu, w tym tracą na znaczeniu. Wygi nie ma, Anna staje się zaledwie statystką (trochę mnie to zaskoczyło, biorąc pod uwagę, że wydaje się ona być osobą najbardziej doświadczoną w sprawach kryminalnych), odrobinę więcej jest Zezela. Pojawiają się za to nowi bohaterowie, jak chociażby rzeczowy, niewierzący w magię porucznik Grzybowski, którzy zgrabnie zapełniają powstałą lukę. Sam Herbert nieco się zmienił, wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że zrobił się twardszy, dojrzalszy, bardziej bohaterski, choć humoru i pomysłowości nadal mu nie brakuje. W pewnym sensie, bohaterem powieści jest też Warszawa - wypełniona magią, mitycznymi stworzeniami, ochronnymi artefaktami, tajemnymi przejściami, a przez to barwniejsza i pełniejsza życia.

Jeśli pomyślę o swoich wrażeniach z lektury obu tomów, to muszę przyznać, że "Okup krwi" podobał mi się bardziej. Nie wiem, może "Orderowi" zabrakło większego napięcia. Niemniej jednak, mimo moich mieszanych odczuć, z chęcią sięgnę po kolejną część przygód Herberta. Chociażby po to, żeby dowiedzieć się, jak rozwinie się interesujący wątek związany z rodziną bohatera. Jak by nie patrzeć, jest to sympatyczny cykl, który czyta się przyjemnie i w którym znajdzie się miejsce na humor oraz ciekawe pomysły. Myślę, że lektura drugiego tomu zapewnia dobrą, lekką rozrywkę na leniwy, wiosenny wieczór.


Tytuł: Order
Autor: Marcin Jamiołkowski
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: 2015
Liczba stron: 273
ISBN: 978-83-7995-033-1

Hotel New Hampshire - John Irving

Hotelowe perypetie

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

W moje ręce trafiła kolejna książka Johna Irvinga, którego prozę zdążyłam już bardzo polubić. Nie przeszkadza mi powtarzalność, używanie tych samych rekwizytów. Zawsze znajduję w niej coś, co w danej chwili do mnie przemawia, skłania do zamyślenia, czy trafia w jakąś wrażliwą nutę. Tym razem autor zabiera nas do hotelu i możecie być pewni, że będzie nietypowo i emocjonalnie.

"Hotel New Hampshire" to opowieść o losach rodziny Berrych. Rozpoczyna się ona od historii romansu rodziców. Win Berry i Mary Bates poznali się w wieku dziewiętnastu lat, kiedy to latem trzydziestego dziewiątego roku zostali pracownikami sezonowymi w pensjonacie Aburthnot-Na-Przymorzu. To tam się pokochali i zdecydowali rozpocząć wspólną podróż przez życie. A potem? Potem, jak zwykle, raz było pod górę, raz z górki. Stopniowo na świat przychodziły dzieci: Frank, Franny, John (narrator), Lilly i Jajo. W ich wychowaniu aktywny udział brał dziadek, trener Bob. Swoją rolę odegrały też zwierzęta domowe: niedźwiedź Stan Maine vel Żarł oraz pierdzący, ale kochający labrador Smutek, którego imię niejednokrotnie nabiera symbolicznego znaczenia, wkradając się, w najmniej oczekiwanych momentach, w życie familii. Członkowie klanu Berrych wplątują się w zwariowane sytuacje, dotykają ich dramaty, ale nie brakuje też chwil radosnych. Na swojej drodze spotykają przeróżnych ludzi: sportowców, skrzywdzone kobiety, prostytutki, radykałów, którzy w mniejszym lub większym stopniu wpływają na ich dalsze dzieje.

Jak to zwykle bywa w książkach Irvinga, tak i tutaj nie brakuje barwnych postaci, jak chociażby Win żyjący w czasie przyszłym, którego wizje stworzenia wspaniałego hotelu nadają kierunek życiu całej rodziny. Mary niezmiennie lojalna mężowi, cierpliwie porządkująca rzeczywistość wywróconą przez niego do góry nogami. Frank, homoseksualista, rodzinny ekonomista i wyznawca sekty totalnej odmowy. Franny najbardziej hałaśliwa, przebojowa, ale i najsilniejsza wewnętrznie z całej rodziny, odważnie biorąca odpowiedzialność za swoje czyny. John podnoszący sztangi, by nie poczuć się nigdy więcej bezradnym. Malutka i skryta Lilly, usilnie próbująca "rosnąć". Susie o niedźwiedziej duszy, czy Freud drugi, wiedeński Żyd, idealista i pierwszy właściciel Stana Maine.

Postacie powieści mogą wydawać się niektórym zbyt ekscentryczne, dziwaczne, wydarzenia zanadto zwariowane i całkowicie nierealne, a całość nadmiernie przesycona erotyzmem. I co z tego, jak powiedziałby trener Bob. Takie są właśnie cechy charakterystyczne Irvinga, dzięki którym potrafi stworzyć wspaniałą opowieść. Jego pisarstwo jest niezwykle obrazowe, pełne wrażeń, emocji i barw. Niczym prawdziwy gawędziarz wciąga czytelnika w stworzony przez siebie świat. Umiejętnie żonglując przesadą, absurdem, humorem i ironią przekazuje prawdy, być może oczywiste, ale do których nie zawsze łatwo się zastosować, a czasem w ogóle są nieuświadamiane. Łatwo oceniamy innych, przyklejając im przeróżne etykietki, np. cudak, odludek, zboczony homo, zapominając, że każdy z nas ma swoje własne, mniejsze czy większe, dziwactwa. Różnimy się, ale jednocześnie jesteśmy tacy sami. Wszyscy poszukujemy w życiu szczęścia, miłości, bliskości, nikogo nie omijają problemy i, tak jak widać w "Hotelu...", zawsze kiedyś przychodzi czas, gdy musimy poradzić sobie ze stratą, z bolesnymi doświadczeniami, dogadać się ze sobą i światem, czy zrozumieć targające nami uczucia. Nie raz, i nie dwa, możemy się przekonać, że prawdziwe życie potrafi być nieprzewidywalne i bardziej zaskakujące, niż to opisane w książkach.

W tle perypetii rodzinnych zobaczyć można małomiasteczkową, amerykańską społeczność oraz Wiedeń lat pięćdziesiątych. Tu i tam przemykają uwagi o antysemityzmie, drugiej wojnie światowej, radykałach chcących zmieniać świat, w ich mniemaniu na lepsze, bez względu na koszty, albo o literaturze. Jednak głównym tematem przewijającym się przez całą powieść jest gwałt. Zarówno, jeśli chodzi o podejście otoczenia do tego wydarzenia, jak i reakcję samych pokrzywdzonych. Wszystko zależy od osobowości kobiety, jej stosunku do życia i od bliskich osób. Wagę tych ostatnich autor często podkreśla. Nie tylko jako pomoc w poradzeniu sobie z trudnym przeżyciem, ale tak ogólnie. Dla bliskich jesteśmy normalni, nawet jeśli na zewnątrz inni mówią o nas inaczej. To oni pozwalają nam utrzymać się na powierzchni w tym zwariowanym świecie, wiernie przy nas trwają, akceptują oraz dzielą nasze smutki i radości.

Pewnie już domyślacie się, że powieść wywołuje w człowieku cały wachlarz emocji. Raz wzbudza uśmiech, by za chwilę zasmucić, albo zezłościć. "Hotel..". to przykład literatury, która nie pozostawia czytelnika obojętnym, a dzięki temu na dłużej zapada w pamięci. Mnie zostawiła z pozytywnymi odczuciami, może dlatego, że los nie oszczędzał rodziny Berrych, a mimo to, za każdym razem, udawało im się wstać i iść do przodu. Z pewnością zawdzięczają to trenerowi Bobowi i jego radosnemu fatalizmowi, zgodnie z którym nieszczęścia, nieuchronność niektórych rzeczy wcale nie musi odbierać życiu radości, marzeń, zapału i energii. Bo czemuż przejmować się czymś, czego nie można zmienić? Tak już jest i koniec. Myślę, że to całkiem dobre podejście do życia i mogę się z nim utożsamiać. A przynajmniej częściowo. Ta rodzinna maksyma osadza się na wierze, że szczęśliwe zakończenia nigdy się nie zdarzają. Ja wolę wierzyć, że jednak czasem się pojawiają. Może tę moją postawę cechuje naiwność, albo nadmierny optymizm. A może nie. Nieważne. Jest po prostu moja. Wydaje mi się, że podobne przesłanie wyłania się z tej książki - by radzić sobie z życiem na swój własny sposób, nie zważając na to, co mówią inni, być sobą oraz mieć nadzieję, że zawsze będzie przy nas bliska osoba, ktoś, kto nas zrozumie. Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć nam wszystkim, byśmy mijali zdrowi otwarte okna.


Tytuł: Hotel New Hampshire
Autor: John Irving
Tłumacz: Michał Kłobukowski
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: marzec 2016
Liczba stron: 560
ISBN: 978-83-8069-273-2

Czarna Kolonia - Arkady Saulski

Żołnierskie boje

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Okno.
Spoglądam przez nie.
Dzień chyli się ku końcowi. Ostatnie promienie słońca odbijają się od szyb budynku po drugiej stronie ulicy.
Siadam.
Na fotelu wygodnym, dużym, z drewnianymi nóżkami. Przykrywa go narzuta. Szara. Jakaż ona mięciutka!
Trzymam w ręku książkę.
Debiutanta. Z okładką Tomasza Marońskiego. Czerwoną. Dynamiczną. Dopracowaną. Z żołnierzami na ziemi i statkami bojowymi na górze.
Myśli krążą wokół fabuły.
Korporacje wyciągają ręce po nowe planety. Terraformacja Marsa. Najemnicy. Krwawe walki.
Ciekawość.
Co mnie czeka?
Otwieram książkę.
Czytam.

Przenieśmy się w przyszłość. Wyobraźcie sobie, że Mars poddano procesom terraformowania i po długich latach wreszcie skolonizowano. Jakże tam pięknie! Pełen kolaż barw: zielone łąki, dżungle, czerwone pustynie, krystalicznie przejrzyste jeziora, białe lodowce, kolorowe rośliny. Pośród tego wspaniałego krajobrazu stoją jasne budynki kolonistów, po czystych ulicach przechadzają się zadowoleni mieszkańcy, dzieci bawią się na placykach. Jak powiedziałby nasz szortalowy Nieświeć, normalny zdrowy raj! Byłby nim, gdyby to nie były jedynie reklamy. Taki właśnie wizerunek Marsa pokazywany jest na Ziemi przez wielkie firmy, które przejęły pełną kontrolę nad zdobywaniem kosmosu. A jak naprawdę wygląda sytuacja na, już nie tak czerwonej, planecie? Na własnej skórze przekona się o tym sierżant Kera Puławska. Wraz z wieloma innymi najemnikami stanowiącymi armię korporacji ma zasilić Korpus Obrony Kolonii. Przynajmniej oficjalnie.

Okładka, streszczenie powieści wzbudziły we mnie przekonanie, że będę miała do czynienia z militarną fantastyką, a tym samym pojawiło się też pewne wyobrażenie co do formy książki. Niespodzianka pojawiła się już na samym początku. Zaskoczyła mnie pierwsza scena. Podwójnie. I nie mogę powiedzieć, że pozytywnie.
Jeśli nieco zdziwił Was wygląd mojego wstępu, to już wiecie, co poczułam po przeczytaniu pierwszych zdań książki. Po pierwsze, zrodziła się pewna obawa, że całość będzie napisana w tym stylu, a przecież poetyckość nijak ma się do starć na futurystycznym polu walki. Szczęśliwie nie była, choć sporadycznie zdarzały się jeszcze tego typu wtręty. Niestety, początkowo i tak czytało mi się topornie, nie mogłam wbić się w rytm historii. Potem było lepiej, ale myślę, iż wynika to raczej z faktu, że po prostu przyzwyczaiłam się do stylu autora.
Po drugie, do końca lektury zastanawiałam się, czemu akurat ta scena została wybrana na rozpoczęcie powieści. Żaden pomysł nie przyszedł mi do głowy. Może i ma związek z relacjami między główną bohaterką a jej ojcem, ale bez przesady. W moim odczuciu, wystarczyłyby spokojnie późniejsze wzmianki w tekście. Zwłaszcza, że przedstawiona opowieść skupia się przede wszystkim na walkach i tajemnicach Marsa.

Prawdę mówiąc, w "Czarnej Kolonii" znalazło się jeszcze parę innych elementów, które wywoływały u mnie zdumienie. Dla przykładu, rozczarowujący mikro-wątek poboczny dotyczący halucynacji. Kto wie, może okazał się on dla mnie nic nie znaczącą wstawką, dlatego że zbytnio zaangażowałam swoją wyobraźnię kombinując z nie wiadomo jakimi powiązaniami. Podobne oczekiwania miałam w stosunku do niektórych informacji, które autor wrzucał tu i ówdzie. Wydawało mi się, że jeśli już pojawiła się jakaś wzmianka, to ma ona znaczenie dla historii, że prędzej czy później, w jakikolwiek sposób, okaże się ważna, a nie zawsze tak było. [W sumie, w tym przypadku, winę mogę zrzucić na Czechowa, a nie na moje przesadne wymagania.] Z drugiej strony, powieść ta stanowi początek większej serii, "Kronik Czerwonej Kompanii", może zatem są to tylko pozornie nieistotne sceny, które będą miały swoje rozwinięcie w dalszych częściach.

Niewątpliwie aspekt militarny stanowi istotny element omawianej powieści. Na to narzekać nie można. Szczerze mówiąc, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest to czynnik najważniejszy, dla którego fabuła jest tłem, a właściwie pretekstem do zaistnienia walk. Nie brakuje akcji wojskowych, starć na planecie i w kosmosie. Sceny opisane są na tyle drobiazgowo i obrazowo, że z łatwością ożywiają przed oczami.

W "Czarnej Kolonii" pojawiają się przede wszystkim żołnierze, którzy scharakteryzowani są, powiedzmy, po żołnierskiemu: oszczędnie, jednowymiarowo, nie wyróżniają się niczym szczególnym. No dobrze, jest coś, co rzuca się w oczy, przynajmniej moje. Niejednokrotnie nie mogłam pozbyć się wrażenia, że oni tam wszyscy to nałogowi palacze: jeśli nie walczą, to tylko palą papierosy. Oczywiście, są też wprowadzane bardziej osobiste informacje, dotyczące niektórych postaci, ale niespecjalnie dodały one im wymiaru. We mnie, w każdym razie, żaden z bohaterów większych emocji nie wzbudził.

Podsumowując, książka składa się z krótkich rozdziałów, akcja jest dynamiczna, jeśli więc macie ochotę przeczytać coś lekkiego o żołnierzach i walkach, to powieść może Wam się spodobać. Jeśli jednak wolicie bardziej rozbudowaną i skomplikowaną fabułę, wyrazistsze postacie, liczycie na coś świeżego, to możecie poczuć niedosyt. Jak wspomniałam, "Czarna Kolonia" to debiut literacki i równocześnie pierwszy tom większej serii. Możliwe więc, że autor dopiero się rozgrzewa, a lektura kolejnych części przyniesie większe zadowolenie. Zobaczymy.


Tytuł: Czarna Kolonia
Autor: Arkady Saulski
Wydawca: Drageus Publishing House
Data wydania: 16.03.2016
Liczba stron: 340
ISBN: 978-83-64030-76-5

Hipoteza zła - Donato Carrisi

Po mrocznej stronie życia

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Czy doświadczyliście kiedykolwiek pragnienia, aby zniknąć? Żeby rzucić wszystko i zacząć od nowa? Donato Carrisi uważa, że każdy z nas kiedyś czuł taką potrzebę. Jak można przeczytać w książce, temat zniknięć od dawna zajmował jego myśli, dlatego powstała ta powieść - historia o ludziach, którzy zniknęli dla świata, by znów, po latach, do niego wrócić. Trzeba przyznać, że pomysł jest interesujący. Czemu postanowili uciec? Co skłoniło ich do powrotu? Czy można, tak do końca, uwolnić się od swojej przeszłości?

Mila Vasquez pracuje w Przedpiekle, czyli biurze osób zaginionych znajdującym się w siedzibie wydziału policji federalnej. Nie jest to praca łatwa, ani nie daje wielkiej szansy na awans, kiedy szafa wypełniona jest mnóstwem niewyjaśnionych spraw. Codziennie, ze ścian wpatrują się w człowieka setki oczu należące do ludzi zaginionych - mężczyzn, kobiet, dzieci, bogatych, biednych, starych, młodych. Nie wiadomo, czy zniknęli z własnej woli, a może ktoś im w tym pomógł. Żyją, czy też ich ciała gniją gdzieś już od dłuższego czasu. Policjanci trzymają się od Przedpiekla z daleka, jakby to miejsce mogło ściągnąć na nich klątwę nierozwiązanych spraw. Zabójstwo rodziny biznesmena każe im jednak skierować swe kroki do Mili. Tylko ona może im powiedzieć coś więcej o mordercy, którego wizerunek od lat wisi na ścianie Przedpiekla.

Donato Carrisi sporo miejsca poświęca człowiekowi, jego myślom, emocjom, motywacjom. Szczególnie interesuje go ta ciemna strona osobowości, która drzemie w każdym z nas. Uleganie mrocznej naturze nie oznacza jedynie zabijania, znęcania się, wyśmiewania, czy innych działań skierowanych przeciwko drugiej osobie. Dotyczy to również zachowań autodestrukcyjnych: samookaleczenia, uzależnienia, rezygnacji, izolacji, samoudręczenia psychicznego. Może też przybierać formę obserwacji - zaglądamy na ciemną stronę oglądając horrory, czytając o zbrodniach, śledząc w telewizji tragedie. Mrok jest częścią nas, bez niego nie potrafilibyśmy rozpoznać światła. Świadomość istnienia tych dwóch wartości pozwala nam ustalać granice, dzięki którym potrafimy określić, co jest dobre, a co złe. Problem pojawia się, gdy te granice zaczynają się zacierać. Nagle może się okazać, że dobro zamienia się zło, bo nasze szlachetne uczynki przynoszą więcej szkody niż pożytku. Możliwe są też sytuacje, w których ktoś czyni źle w dobrej intencji. Dobro i zło przestaje być czymś obiektywnym, a staje się żywym tworem reagującym na otoczenie.

W powieści zarówno miasto, jak i czas, są nieokreślone. Taki zabieg sugeruje, że pokazana historia może zdarzyć się wszędzie i w każdej chwili. Autor bardziej skupia się na umysłach bohaterów, ludzkich słabościach i motywacjach ich działań. Większość postaci pojawiających się w książce jest skrzywiona przez wcześniejsze doświadczenia, nie bardzo odnajduje się wśród innych, albo nie potrafi poradzić sobie ze stresem. Miejscami miałam wrażenie, że są one nieco przerysowane, jakby autor chciał w ten sposób podkreślić ciemną stronę ludzkiej natury. To jednak nie zwiększyło mojej wrażliwości; prawdę mówiąc, przez większą część czasu bohaterzy pozostawili mnie obojętną na ich rozterki. Sama akcja prowadzona jest sprawnie. Carrisi stopniowo odkrywa karty, nie komplikując przesadnie fabuły. Rozdziały są krótkie, język może nie jest specjalnie barwny i bogaty, ale wystarczająco przyzwoity do lekkiego czytania. Niekiedy autor powtarza się, parokrotnie przypominając czytelnikom konkretne informacje, nie jest to jednak mocno uciążliwe. W opisach scen, bohaterów, zjawisk potrafi być niezwykle drobiazgowy, miejscami nawet przesadnie. Ogólnie, dzięki umiejętnie budowanemu napięciu, książka potrafi czytelnika wciągnąć na dłuższy czas.

"Hipoteza zła" to drugi tom przygód Mili Vasquez. Nieznajomość pierwszej części cyklu nie wpływa niekorzystnie na zorientowanie się w fabule, za to może pomóc w lepszym zrozumieniu Mili. Niejednokrotnie bohaterka myślami wraca do sprawy opisanej w "Zaklinaczu", zwłaszcza do emocji, które w niej ta sprawa wywołała. Ostania scena jest otwarta i intrygująca, ale również stanowi echo wydarzeń z pierwszego tomu. Niemniej jednak, książka porusza ciekawe kwestie, a historia może wzbudzić zainteresowanie. Może nie ma co liczyć na wielkie napięcie i dreszcze przerażenia, ale na pewno czas spędzony z lekturą będzie można zaliczyć do udanych.


Tytuł: Hipoteza zła
Autor: Donato Carrisi
Tłumacz: Jan Jackowicz
Wydawca: Albatros
Data wydania: 17.02.2016
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-7885-457-9

Hotel Marigold - Deborah Moggach

Czas na zmiany

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Oglądaliście film, który powstał na podstawie powieści Moggach? Ja tak i podobał mi się. Można było w nim zobaczyć historię grupki starszych ludzi, o odmiennych osobowościach i dźwigających różny bagaż doświadczeń życiowych, którzy znaleźli się daleko od swoich rodzinnych domów. Film niósł ze sobą pozytywne przesłanie, pokazywał, że nigdy nie jest za późno, żeby zmienić coś w swoim życiu: przynieść ulgę sumieniu, ponownie się zakochać, zacząć samemu podejmować decyzje, czy nauczyć się czerpać radość z każdej chwili. Biorąc do ręki książkę znów przed oczami pojawili się aktorzy grający w filmie: Judi Dench (tak, okładka pomogła), Maggie Smith, Bill Nighy czy Dev Patel, który wcielił się w Sonniego, właściciela hotelu, który tak uroczo tryskał zapałem i optymizmem. Natomiast kiedy zaczęłam ją czytać, szybko przekonałam się, że ekranizacja stanowi jedynie luźną interpretację powieści. Są to właściwie dwa różne dzieła, które łączy miejsce akcji, imiona bohaterów oraz, powiedzmy, ogólny przekaz.

Wszystko zaczęło się od Raviego Kappora, który nie znosił swojego teścia. Od kiedy Norman został wyrzucony z kolejnego domu spokojnej starości i zamieszkał razem ze swoją córką, Pauline, nerwy Raviego wciąż były rozpalone do czerwoności. Ze swoich żalów zwierzył się Sonniemu, kuzynowi, który do Anglii przyleciał w interesach. Sonny miał prawdziwą żyłkę do biznesu i potrafił wyczuć doskonałą okazję do zarobku. To właśnie on wpadł na pomysł urządzenia domu spokojnej starości w dalekich Indiach, dzięki czemu Ravi mógł pozbyć się swojego dokuczliwego teścia. Machina organizacyjna ruszyła i po jakimś czasie Hotel Marigold zapełnił się angielskimi emerytami.

Na kartkach powieści spotyka się wiele postaci. Uogólniając, można je podzielić na dwie grupy: osoby w wieku +/- pięćdziesiąt, oraz emeryci po siedemdziesiątce. Niektóre z nich możemy mniej lub bardziej poznać, usłyszeć ich myśli, inne pojawiają się na chwilę i szybko znikają, ale wszystkie wykreowane są realistyczne, na to narzekać nie można. Niestety, nie ma większej szansy, żeby bardziej zżyć się z którąś z nich, czy lepiej zrozumieć jej postępowanie. Autorka przeskakuje od jednej do drugiej, albo wprowadza kogoś nowego. Jest ich zwyczajnie za dużo, tu nawet statysta ma swoje pięć minut. A przecież naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla fabuły informacja, że jeden z takich statystów rozmyśla o tym, że znudził go obecny chłopak, albo że inna statystka "pożera" w myślach każdego napotkanego mężczyznę, bo pobyt w Indiach tak rozpalił jej żądze, że chodzi wiecznie napalona. Z tego też względu trudno powiedzieć, że czyta się opowieść tylko o emerytach i rozterkach starości. Jest to raczej historia o ludziach, a dokładniej nieszczęśliwych ludziach, których, niezależnie od wieku, dręczą różne problemy. Czują się źle w małżeństwie, bo nagle druga osoba staje się kimś obcym, wkrada się nuda, rutyna, brak zrozumienia, albo uświadamiają sobie, że życie z tą drugą połówką to była jedna wielka pomyłka. Dzieci nie dogadują się z rodzicami. Rodzicom łatwiej przychodzi rozmowa i okazywanie czułości osobom obcym osobom niż własnym dzieciom; z drugiej zaś strony są matki, których jedynym celem życia są właśnie dzieci. Inni cierpią na samotność, brak czułości, poczucie zagubienia w życiu, nieważności. Jeszcze inni, zmagają się z chorobami i ograniczeniami ciała, czy też próbują na wszelkie sposoby udowodnić, że wciąż są atrakcyjni dla płci przeciwnej i potrafią wykazać się w łóżku.

W tle historii pojawiają się też Indie - biedne, głośne, zatłoczone, brudne, z kalekami leżącymi na każdym rogu ulicy, produkujące same tandety (np. samoprzylepne karteczki, które się nie kleją), przyprawiające każdego turystę o biegunkę, ale równocześnie dbające, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, o starych ludzi. Obcokrajowców przyciągają do nich piękne zachody słońca i mistyka. Pełno tam mędrców, którzy chętnie pomagają zwykłym śmiertelnikom wznieść się na wyżyny oświecenia duchowego. Ten wymiar religijny autorka podkreśliła umieszczając na początku każdego rozdziału cytaty hinduskich poetów, nauczycieli duchowych, Buddy czy fragmenty mantr, choć można odnieść wrażenie, że stosunek autorki do hinduizmu bywa momentami nieco prześmiewczy.

Książka jest nierówna, składa się z dobrych oraz kiepskich, naciąganych i zupełnie niepotrzebnych scen. Jak wspomniałam na początku, książka i film stanowią dwa odrębne dzieła, ale nie mogę się powstrzymać przed ich porównaniem. Zaletą filmu jest ograniczenie do konkretnej grupy starszych bohaterów, dzięki czemu lepiej można ich poznać, zaobserwować jak zmieniali się i rozpoczynali nowe życie. W książce tego zabrakło, panuje w niej zbytnie rozproszenie i nadmiernie rozdrabnianie na nic nieznaczące szczegóły. Niemniej jednak, przesłanie wydaje się jasne - na każdym etapie życia podejmujemy decyzje, które wpływają potem na nasz dalszy los, i zawsze jest czas, by zmienić coś na lepsze. Zatem, celebrujmy zmiany.


Tytuł: Hotel Marigold
Autor: Deborah Moggach
Tłumacz: Magdalena Hermanowska
Wydawca: Rebis
Data wydania: 02.02.2016
Liczba stron: 384
ISBN: 978-83-7818-834-6

wtorek, 19 grudnia 2017

Aleja Tajemnic - John Irving

Żyjąc przeszłością

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Aleja Tajemnic, La Calzada de los Misterios, to szeroka, meksykańska ulica prowadząca do Bazyliki Matki Bożej z Guadalupe. To również tytuł najnowszej powieści Johna Irvinga, w której Meksyk i religijność zajmują ważne miejsce, choć nie tak istotne, jak wspomnienia.

Juan Diego jest pisarzem i kaleką. Już od ponad pół wieku chodzi po świecie. Zawsze powtarza, że czas ten podzielony jest na dwa oddzielne życia. Pierwsze, to okres jego dzieciństwa i wczesnego dorastania, które spędził w Meksyku, jako tak zwane dziecko wysypiska (un niño de la basura). Drugie życie rozpoczął po dotarciu do Stanów Zjednoczonych. Po wielu latach, spędzonych w nowej ojczyźnie, Diego wyrusza w podróż na Filipiny, aby zrealizować obietnicę, którą złożył w dzieciństwie amerykańskiemu dekownikowi. Szybko okazuje się, że będzie to wyjątkowo wyprawa, nie tylko ze względu na osoby, które spotka na swej drodze, ale przede wszystkim dlatego, że będzie to również podróż w czasie, do lat spędzonych w Meksyku.

Jaka była pierwsza myśl, która nasunęła mi się jeszcze w trakcie lektury? Otóż, że jest to powieść o trwaniu w przeszłości. W sercu Juana Diego wyjątkowe miejsce zajmuje jego dzieciństwo. Był to okres, który ukształtował jego światopogląd, a sytuacje, w jakich się znalazł i osoby, które wówczas znał i poznał, wywarły ogromny wpływ na jego późniejsze życie. Bohater wciąż na nowo przeżywa minione chwile, nadal wywołują one emocje spychając chwilę obecną na dalszy plan. Odzwierciedla się to w jego wspomnieniach i snach o dawnym życiu - są o wiele barwniejsze, wyraźniejsze i bardziej namacalne niż jego teraźniejszość. Zupełnie tak, jakby przeszłość domagała się od Juana Diego uporządkowania, zrozumienia i pogodzenia.

Odniosłam wrażenie, że również dla autora ta książka jest swego rodzaju podróżą w przeszłość. Niejednokrotnie są wyraźne nawiązania do jego wcześniejszych powieści, ponownie znaleźć można znane dla niego motywy. Irving bez skrępowania pisze o seksie, homoseksualizmie, transwestytach, prostytutkach, aborcji. Bohaterowie wyrażają rzeczowe, dla niektórych być może kontrowersyjne, opinie na temat religii i kościoła. Najważniejsze znaczenie ma jednak sam człowiek, jego emocje i więzi międzyludzkie. To właśnie bliskość z innymi nadaje sens życiu. Dzięki niej możemy poczuć się kochani, zrozumiani, akceptowani. Brak bliskiej osoby prowadzi do samotności, która tak doskwierała Juanowi Diego w jego dojrzałej egzystencji.

Można powiedzieć, że kiedy wspominamy dawne czasy znajdujemy się jakby w innym wymiarze. Otaczający świat przestaje się liczyć, czas gdzieś znika, a nas zalewają obrazy przeszłości, równie realne jak wtedy, gdy pierwszy raz je doświadczaliśmy. Właśnie taki nastrój oderwania, nierealności i niesamowitości panuje w powieści. Przeszłość nieustannie i płynnie przeplata się z teraźniejszością. Nieraz sam bohater gubi się w odbiorze rzeczywistości i nie wie, czy to dlatego, że zalała go akurat fala wspomnień, czy po prostu zasnął gdzieś w drodze. Obecne są posągi łypiące złym spojrzeniem, czy też rozważania nad przeznaczeniem, nieuchronnością ścieżek losu. Bohaterzy poszukują cudów, które dałyby nadzieję i zmieniły życie. W ten trend wpisuje się również postać rok młodszej siostry Juana Diego, będąca równocześnie najciekawszą i najbardziej intrygującą osobą tej powieści. Lupe jest młodziutką dziewczynką, posługującą się językiem, który rozumie tylko jej brat, czytającą w myślach, bezbłędnie odkrywającą przeszłość innych. Jest również głęboko przekonana, że zna przyszłość, przynajmniej swoją i brata, która to wiedza, z kolei, determinuje jej działania.  

Czytając "Aleję Tajemnic" ma się wrażenie spotkania ze starym, dobrym przyjacielem, po którym wiadomo, czego się spodziewać. Irving może nie zaskakuje, ponieważ wciąż porusza te same tematy, ale równocześnie potrafi o tym samym opowiadać w nowy, atrakcyjny sposób. Zatem spotkanie na pewno można zaliczyć do udanych. Jak zawsze, autor korzysta z ironii i komizmu, choć sama historia nasycona jest melancholią, fatalizmem, refleksją oraz atmosferą przemijania. Natomiast sposób w jaki prowadzi fabułę, plastyczność opisów, interesujące i barwne postacie, język sprawiają, że powieść niezmiennie wciąga w swój świat i skłania do chwili zadumy. Można się zastanawiać, czy trwanie w przeszłości jest dobre, albo mówić, że lepiej patrzeć do przodu niż wiecznie oglądać się za siebie. To jednak nie zmieni faktu, że minione wydarzenia wpłynęły na nas i zdecydowały o tym, jacy jesteśmy teraz.


Tytuł: Aleja Tajemnic
Autor: John Irving
Tłumacz: Magdalena Moltzan - Małkowska
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: styczeń 2016
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-8069-228-2

Jednakowo odmienni. Dlaczego możemy zmieniać swoje geny - Tim Spector

Epigenetyczna regulacja

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Kiedy rozejrzysz się dookoła na ulicy, w pracy, w szkole, widzisz ludzi o odmiennym wyglądzie, zachowaniu, osobowości. Jeśli, tak jak ja, masz rodzeństwo, to wiesz, że Twój brat czy siostra jest inną osobą niż Ty, nawet jeśli macie wiele podobnych cech czy zainteresowań. Oczywiste zatem, że ludzie między sobą różnią się. A jak wygląda sytuacja w przypadku bliźniąt jednojajowych? Na pierwszy rzut oka wydają się być tacy sami - mają ten sam wygląd, mimikę, sposób wyrażania się, podobne upodobania. Jednak kiedy przyjrzeć się im bliżej, zauważy się rozbieżności w osobowości, temperamencie czy chorobach, na które zapadają. Jak to się dzieje, że takie dwa klony*, posiadające identyczne geny, dorastające w tym samym środowisku (poczynając od tego płodowego), potrafią tak bardzo różnić się od siebie? W "Jednakowo odmiennych" Spector bliżej przyjrzał się temu tematowi, sporządzając listę podobieństw i różnic między badanymi bliźniętami.

Bardzo długo utrzymywał się pogląd, zgodnie z którym to geny samodzielnie decydują o naszych cechach. Uważano, że geny nie podlegają zmianom, cechy nabyte pod wpływem czynników środowiskowych nie mogą być dziedziczone, a około 98% naszego genomu stanowi śmieciowe, niepełniące żadnej funkcji DNA. Wraz z rozwojem technik badawczych i prowadzeniu kolejnych doświadczeń, spojrzenie na materiał genetyczny uległo całkowitej zmianie. Dziś już wiadomo, że wiele cech i chorób (pomijając rzadkie choroby jednogenowe, jak np. choroba Huntingtona), zależy od setek, a nawet tysięcy genów. W swojej książce Spector pokazuje, że na to, jak funkcjonujemy, wpływają łącznie trzy elementy: geny, środowisko oraz zjawiska epigenetyczne (procesy, które włączają i wyłączają geny).

Swoje rozważania rozpoczyna od krótkiej historii epigenetyki, przedstawiając alternatywne, wobec darwinizmu, koncepcje dziedziczenia. Następnie poddaje analizie różnorodne cechy, jak np. otyłość, długowieczność, homoseksualizm, poczucie szczęścia, temperament seksualny, talent, religijność, skłonność do przestępstwa czy zachorowalność na nowotwory. Do tematu podchodzi z różnych stron, biorąc pod uwagę aspekty biologiczne, kulturowe, wychowanie. W książce przeczytać można o wielu interesujących przykładach, które pokazują, jak rozmaite elementy, wzajemnie współpracujące, oddziałują na nasz organizm. Dowiemy się chociażby o tym, że dieta rodziców w istotny sposób wpływa na nasze życie, przytulanie dziecka aktywuje u niego geny związane z empatią, przewlekły stres przyczynia się do skrócenia długości telomerów, a także prawdopodobnie wyłącza geny, które są ważne w prawidłowym rozwoju i pracy serca, albo że długotrwały trening w takich dziedzinach jak muzyka czy językoznawstwo prowadzi do zwiększenia ilości substancji szarej w niektórych obszarach mózgu. Ciekawym rozdziałem jest ten poświęcony genom bakterii (przy jego okazji przypomniał mi się zajmujący esej Istvana Vizvary pt. Co trawi krowa?). Ze swoimi genami i białkami, bakterie mogą na nas wpływać zmieniając, na przykład, przepuszczalność ścian jelit, oddziaływać na układ odpornościowy czy proces starzenia się.

Jak zatem widzicie, "Jednakowo odmienni" dostarczą Wam wielu pouczających informacji. Równie istotne jest to, że Spector przedstawia wiele teorii, hipotez, domysłów, potwierdzonych wyników badań własnej ekipy naukowców, a także dużą liczbę odkryć innych grup (źródła podaje na bieżąco, na dole danej strony). Posiłkuje się sporą ilością przykładów z życia bliźniąt, uzupełniając całość o własne uwagi i komentarze, nieraz ironiczne. To wszystko przydaje książce wiarygodności, warto więc po nią sięgnąć. Według mnie jest to interesująca lektura, zwłaszcza dla tych, których ciekawi funkcjonowanie organizmów żywych. Mnie, w każdym razie, podobała się.

Jakie wnioski płyną z "Jednakowo odmiennych"? Jesteśmy niezwykle skomplikowanymi maszynami. Nasze geny cechuje elastyczność, co z kolei oznacza pewną nieprzewidywalność w późniejszej reakcji na różne czynniki na nas działające, ale i większą zmienność, dzięki której mamy szansę na dostosowanie się oraz przetrwanie. Epigenetyka pokazuje, że styl życia, środowisko, w którym żyjemy, wychowanie mogą wpływać na stan naszego organizmu. Nie można już zatem zwalać winy na "złe" geny. Mimo rozwoju techniki, ogromnej ilości doświadczeń, wciąż jeszcze wiele pozostaje do wyjaśnienia.


Tytuł: Jednakowo odmienni. Dlaczego możemy zmieniać swoje geny
Autor: Tim Spector
Tłumacz: Olga Orzyłowska-Śliwińska
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 335
ISBN: 978-83-8069-179-7

*choć, prawdę mówiąc, powinnam użyć liczby pojedynczej, ponieważ grupa organizmów o takim samym genotypie to, według nomenklatury naukowej, "klon", a nie "klony"

środa, 8 listopada 2017

Bazar złych snów - Stephen King

Kingowskie opowieści

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Bardzo lubię czytać Kinga, szczególnie jego długie powieści. Tworzy w nich wspaniały klimat, kreuje postacie pełne życia i autentyzmu, sprawia, że cały ten świat staje się tak realny, że człowiek daje mu się wciągnąć, zapominając o własnej rzeczywistości. Nie jest to jednak autor, który ogranicza się do tworzenia powieści. Zresztą dlaczego miałby to robić? Dla kogoś takiego jak King, dla kogo pisanie nie jest jedynie sposobem na zarabianie pieniędzy, ale i pasją, przyjemność sprawia przelewanie na papier też historii krótszych. W "Bazarze złych snów" widać, że one równie mocno potrafią czytelnika porwać.

"Bazar złych snów" jest zbiorem zróżnicowanym. Znajdzie się tu historia o potworze pożerającym ludzi, nietypowym czytniku e-booków, nekrologach śmierci czy demonach bólu. King snuje opowieści o zwyczajnym życiu, które wbrew pozorom nie zawsze jest takie typowe, rozmyśla nad moralnością oraz zastanawia się, jaki obrót może przybrać rywalizacja między sąsiadami. Równocześnie, w większości opowiadań można znaleźć pewne wspólne elementy, takie jak starość, śmierć i choroby. Być może wynika to z tego, że w życiu każdego przychodzi kiedyś taki moment, kiedy zaczyna dumać nad przemijalnością, nietrwałością i kruchością ciała. Bynajmniej nie jest to po prostu smętny zestaw historii, bo King umie wzbudzić dreszcz niepokoju i grozy, zaskoczyć, zmusić do chwili zastanowienia czy sprawić, że przy lekturze spędzi się przyjemnie czas.

Każdy z dwudziestu utworów zawartych w zbiorze King poprzedził wstępem. Znakomity pomysł - wprowadza osobisty akcent, pozwala lepiej poznać autora czy proces twórczy. Same opowiadania w rozmaity sposób wpływają na czytelnika. W czasie czytania 130. Kilometra na plecach pojawiają się ciarki przerażenia. Batman i Robin wdają się w scysję przedstawia urywek z życia ojca i syna. Jest to prosta historia, płynąca wolnym rytmem, a jednak potrafi wciągnąć, wzbudzić melancholię i zaskoczyć zakończeniem. Świetnie poprowadzoną fabułę mamy w Wydmie, która niesie ze sobą nutkę tajemniczości. Wredny dzieciak... raany... ten dzieciak nie dość, że naprawdę mnie irytował, to jeszcze wywołał uczucie bezradności. Bardzo podobała mi się Moralność. Sam temat jest niewątpliwie interesujący, niekiedy wywołuje sprzeczne uczucia. Kingowi bardzo dobrze udało się oddać tę atmosferę wątpliwości, rozdarcia oraz rozpadu. W Życiu po życiu pobrzmienia czarny humor i ironia. Po lekturze Kiepskiego samopoczucia w głowie pojawia się myśl: "Czyż miłość nie jest szalona? I czy może ona mieć jakieś granice?" W Billu Blokadzie King doskonale oddał atmosferę dawnych lat, dodając do niej odrobinę mroku. W Panu Ciacho spodobał mi się pomysł na wizualizację zwiastuna śmierci. Zielony bożek cierpienia jest kolejnym opowiadaniem, w którym to nastrój odgrywa najważniejszą rolę. Autor stopniowo buduje napięcie, które na końcu wywołuje poczucie grozy i niepewności. Z kolei Pijackie fajerwerki to lekka, zabawna historyjka o fajerwerkowym wyścigu zbrojeń, takie coś na rozluźnienie po ciężkim dniu.

Zupełnie nie przypadły mi do gustu dwa utwory pisane wierszem, które King umieścił w zbiorze, ale jak sam przyznaje - kiepski z niego poeta. Jednak jakie to ma znaczenie? Przecież oprócz nich jest jeszcze osiemnaście różnorodnych opowiadań, które zdecydowanie warto przeczytać. Można w nich doszukiwać się głębszego przesłania, albo po prostu dać się porwać nastrojowi, doskonale się przy nich bawiąc. "Bazar..." to naprawdę dobry zestaw opowieści, napisany stylem, z którego, w moim odczuciu, promienieje harmonia, spokój, wyobraźnia i doświadczenie. Jest w czym wybierać, więc gorąco zachęcam do udania się na targowisko różności w kingowskim klimacie.


Tytuł: Bazar złych snów
Autor: Stephen King
Tłumacz: Tomasz Wilusz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 670
ISBN: 978-83-8069-174-2

Wielka Magia. Odważ się żyć kreatywnie - Elizabeth Gilbert

Po prostu rób swoje

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Żyć kreatywnie... znaczy jak? Mieć otwarty umysł, poszukiwać innowacyjnych rozwiązań, tworzyć nowe koncepcje, opowieści czy rzeczy materialne, np. obraz, gliniany wazon, album scrapbookingowy. Może to być poszukiwanie własnej drogi, zebranie się na odwagę i zrobienie czegoś, czego nigdy wcześniej się nie robiło, bo w ten sposób, być może, odkryjemy w sobie talent, albo odnajdziemy spokój. Dla każdego twórcze życie będzie oznaczać coś innego. Gilbert uważa, że wszyscy powinniśmy prowadzić taką aktywność, bez względu na to, czy ograniczymy się do hobby, czy będziemy na tworzeniu zarabiać pieniądze, bowiem tylko wtedy nasze istnienie nabierze barw, emocji i witalności.

"Wielką Magię" czyta się bardzo szybko. Nie jest to jedynie zasługa krótkich rozdziałów, ale też prostego, lekkiego języka. Gilbert pisze tak, jakby prowadziła swobodną rozmowę ze znajomym. Niejednokrotnie zwraca się do czytelnika, opowiada o swoich przyjaciołach, sąsiadach, ale przede wszystkim podaje przykłady z własnego życia. Tak, o sobie pisze dużo. Może chodzi o to, że najłatwiej pokazać coś na własnym przykładzie, co zna się z doświadczenia. Z pewnością ma to sens. Muszę jednak przyznać, że nie mogłam się zdecydować, czy w tej jej autoprezentacji pobrzmiewało więcej życzliwości i chęci pomocy ("popatrz, też miałam problemy, ale dałam radę, a jeśli mnie się udało, to Tobie też"), czy może raczej przeważała arogancja ("trzeba robić tak a tak, tylko takie postępowanie jest słuszne, a to dlatego, że ja właśnie tak działam; zatem bierz ze mnie przykład; próbuj, może Ci się uda").
 
Z kreatywnością związane jest tutaj myślenie magiczne. Autorka traktuje ją jak czarodziejską siłę. Wierzy, że naszą planetę zamieszkują "idee", czyli bezcielesne, energetyczne, świadome formy życia, których jedynym odruchem jest pragnienie zostania zaprezentowanymi. W tym celu krążą wokół nas, ludzi, poszukując partnera mającego otwarty umysł i wolę współpracy. Jeśli zatem mieliście chwile natchnienia, nagle wpadliście na świetny pomysł, oznacza to, że nawiedziła Was "idea". Brzmi interesująco/dziwnie/szaleńczo? Gilbert ma gdzieś, co o tym myślicie, ponieważ jest przekonana, że życie każdego z nas oparte jest na urojeniach, więc najlepiej wybrać takie, które w czymś nam pomogą.

Z jednej strony autorka pisze o magii, postawie wdzięczności i entuzjazmie, a z drugiej - prezentuje praktyczne podejście do tematu. Uważa, że lepsze jest dzieło skończone niż perfekcyjne, że należy postępować rozważnie, nie rzucać od razu pracy (bo nagle zachce się zostać pisarzem albo malarzem), ani nie zadłużać się, żeby np. ukończyć studia wyższe. Zapewnia, że nie jest przeciwniczką wyższego wykształcenia, według niej jednak, nie jest ono potrzebne, by pisać czy wykonywać jakikolwiek inny zawód artystyczny. Papierek musi mieć dentysta, prawnik, ale nie artysta (no chyba, że masz kasę i możesz sobie pozwolić na taki wydatek, wtedy droga wolna). Generalnie, wychodzi na to, że studia wyższe w jakiejkolwiek dziedzinie twórczości są stratą czasu i wpędzaniem się w długi (ciekawe czy takie samo podejście miała, gdy była wykładowcą na wydziale twórczego pisania). Ostrzega również, że droga kreatywnego życia ma też swoje ciemne momenty. Natchnienie nie zawsze przychodzi, a wtedy trzeba po prostu usiąść i zabrać się do mozolnej pracy. Może pojawić się frustracja, albo będziemy krytykowani, gdy pokażemy światu swoje dzieła. W takich chwilach warto sobie przypomnieć, że zaczęliśmy tworzyć z przyjemności, bo robiąc to czuliśmy się szczęśliwsi.

Czy Gilbert podaje jakieś świeże, nowatorskie rozwiązania albo porady? Niespecjalnie. Mówi o rzeczach znanych, choć trzeba też przyznać, że nieraz, w natłoku obowiązków, zapominamy o sprawach oczywistych, więc może ta książka ma nam o nich przypomnieć. Najważniejszym przesłaniem "Wielkiej Magii" wydaje się być kultywowanie ciekawości, wytrwałości i odwagi. Możliwie, że książka będzie jednak najbardziej przydatna dla osób, którym właśnie śmiałości brakuje, które w skrytości ducha mają ochotę tworzyć, ale boją się wyśmiania, uważają, że są na coś za starzy, albo dręczy ich wiele innych strachów. Różnie się w życiu układa, więc z pewnością warto mieć coś, co pozwoli oderwać się od codzienności. Cokolwiek, nieistotne co, może to być szydełkowanie, pisanie, taniec, wędkowanie czy łucznictwo. Najważniejsze, żeby po prostu sprawiało nam frajdę.


Tytuł: Wielka Magia. Odważ się żyć kreatywnie
Autor: Elizabeth Gilbert
Tłumacz: Bożena Jóźwiak
Wydawca: Rebis
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 335
ISBN: 978-83-7818-773-8

Kobiety w islamie. Miłość w życiu muzułmanek - Nighat M. Gandhi

Miłość czy pragmatyzm?

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Czador szczelnie zakrywający ciało, burka ukrywająca również twarz, posłuszeństwo względem męża, brak głosu i praw, pełnienie tylko dwóch ról społecznych: żony i matki - taki jest stereotypowy obraz kobiety muzułmańskiej. Czy jest on nadal aktualny? Jakie miejsce zajmuje miłość w ich życiu, albo raczej - czy jest na nią miejsce?

"Kobiety w islamie". O czym może być ta książka? Wyobrażałam sobie, że będą w niej przedstawione sylwetki i wywiady z kobietami o różnym statusie społecznym, wieku, mentalności. W dużej mierze tak właśnie jest. Gandhi odwiedziła miasta i wioski Indii, Pakistanu oraz Bangladeszu, gdzie rozmawiała z kobietami o ich życiu, marzeniach, współczesnym świecie, poczuciu tożsamości, o tym czym jest dla nich miłość i wolność. Spotykała się z matkami, żonami, kobietami samotnymi, bogatymi, wykształconymi, biednymi, żyjącymi w związku z drugą kobietą, jak i z osobami transpłciowymi. Jedne z nich wpisywały się w obraz kobiety muzułmańskiej, inne - zupełnie od niego odbiegały. Wiele zależało od tego gdzie się urodziły, co miały od małego wpajane do głowy, jaki stosunek mieli do nich rodzice. Interesujące, jak bardzo to kultura danego kraju, a nie religia, wpływa na zachowanie i sposób myślenia.

Podczas lektury spogląda się na świat z innej perspektywy, oczami bardzo różnorodnych osobowości. Poznajemy kobiety, które postanowiły walczyć ze stereotypami, podążając za swym sercem i marzeniami, ale i takie, wciąż poszukujące własnego miejsca w tym świecie. Autorka nie ograniczyła się do samych rozmów z różnymi muzułmankami. Obserwowała również otaczającą ją rzeczywistość, nie tylko krajobraz, współczesne społeczeństwo, zagrożenia ze strony fundamentalistów islamskich, ale i relacje między wyznawcami odmiennych religii. Prezentowała mistyczną, miłosną poezję suficką, pokazała, co też wypisują w Przewodniku po seksie na sposób islamski, albo jakie niebezpieczeństwa niesie uczenie kobiet pisania (według Maulany Ashrafa Ali Thanviego). Gandhi wzbogaciła książkę o własną wrażliwość, przemyślenia, rozważania filozoficzne. Poruszała tematy, które ją najbardziej zajmowały, chociażby kwestię związku (a raczej jej braku) między miłością i małżeństwem, temat poczucia wolności czy religii jako drogi prowadzącej do rozwoju duchowego. 

"Kobiety..." to książka osobista. Po pierwsze, dlatego że autorka opisuje własną historię życia. Po drugie - spotkania z kobietami były pretekstem do odbycia jeszcze jednej podróży: wędrówki w głąb swego serca i umysłu. Ludzie, rozmowy, miejsca, obserwacje, a także chwile samotności - to wszystko było sposobem na poszukiwanie swojego prawdziwego "ja". Dzięki tej wyprawie dowiedziała się czegoś o sobie, zyskała zrozumienie i wyciszenie. Myślę, że to bardzo interesujący aspekt tej publikacji, skłaniający do przemyśleń również nad własnym życiem. W końcu chyba każdy, w którymś momencie tej ziemskiej włóczęgi, staje na rozdrożu i zastanawia się, którą drogą dalej podążyć.


Tytuł: Kobiety w islamie. Miłość w życiu muzułmanek
Autor: Nighat M. Gandhi
Tłumacz: Paulina Błaszczykiewicz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-8069-173-5

czwartek, 2 listopada 2017

Nieśmiertelni z Meluhy - Amish

Fantastyka w wydaniu indyjskim

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Kiedy zaczęłam czytać książkę, szybko przypomniał mi się film, jeden z bardziej znanych produkcji Bollywood, "Czasem słońce, czasem deszcz". Jeśli też go oglądaliście, to wiecie, że nie ma w nim głębszych treści, za to kipi od emocji, kolorów, przepychu, muzyki i tańca. Główni bohaterowie są dobrzy, urodziwi, uśmiechnięci, otoczeni bogactwem, a wiatr niejednokrotnie rozwiewa ich czarne, lśniące włosy. To obraz pełen przesady i kiczu, który jednak potrafi porwać swoją egzotyką, barwnością, prostotą i radością życia. Jednocześnie, film ten bardzo dobrze ukazuje hinduską tradycję, obrzędy religijne, ich odmienność od kultury zachodu. To zupełnie inny świat. Widać to również w powieści Amisha, która ma w sobie coś z tego filmowego klimatu. 

Jest rok 1900 p.n.e. Meluha szczyci się mianem najlepiej rozwiniętego i najbogatszego cesarstwa w całych Indiach. Z chęcią zapraszają imigrantów, oferując im ziemię oraz spokojne, dostatnie życie. Okazuje się jednak, że ich otwartość na cudzoziemców ma konkretny cel. Mają nadzieję znaleźć wśród nich legendarnego Nilkantha, zbawcę, który zniszczy zło, uwolni Meluhan od ataków terrorystycznych oraz przeobrazi całe Indie w krainę prawdy, obowiązku i honoru, oczywiście w zgodzie z meluhańskimi wartościami. Kiedy do ich kraju przybywa Śiwa - wódz niewielkiego, tybetańskiego plemienia - są przekonani, że to właśnie on jest bohaterem ze starych przepowiedni. Czy jednak sam Śiwa zaakceptuje swe przeznaczenie?

W "Nieśmiertelnych..." nie brakuje przesady i wspaniałości. Widać to chociażby w opisie Meluhy i jego mieszkańców. Jest to kraj pełen harmonii, wolny od przestępczości i rządzony przez mądrego władcę. Każdy obywatel zna w nim swoje miejsce i nie narzeka, jeśli cierpi jakieś niedogodności czy biedę (bo widocznie taka ich karma). Medycyna stoi na bardzo wysokim poziomie, wiedzą, czym są wolne rodniki oraz jak oko odbiera barwy. Sam Śiwa jest pięknym, muskularnym, silnym i inteligentnym młodzieńcem, któremu nie straszne wyzwania. Jest odpowiedzialny, rozważny, a jednocześnie skory do żartu i tańca. Z tego też względu, początkowo może się wydawać, że wszystko jest tutaj czarno-białe. Z jednej strony są Surjawanśi (kroczący drogą słońca, mieszkańcy Meluhy), ci dobrzy, mądrzy, honorowi, uczciwi i wspaniali, a po drugiej - Ćandrawanśi (kroczący drogą księżyca) - źli, obłudni, pozbawieni moralności, dręczący niewinnych Meluhan atakami terrorystycznymi. W miarę czytania zaczynają pojawiać się jednak odcienie szarości. Okazuje się, że nie do końca wszystko wygląda tak, jak to się pierwotnie wydawało. 

Istotne miejsce zajmują tu wątki religijne, zresztą, jak sam autor mówi, powieść ta jest hołdem dla Pana Śiwy, jednego z ważniejszych bóstw hinduizmu. Amish prezentuje społeczeństwo idealne, w którym o przydziale do danej kasty nie decyduje urodzenie czy płeć, ale zdolności i czyny człowieka. Pisze o dualizmie, dwóch przeciwstawnych siłach, wiecznej walce między dobrem a złem oraz o prostych, uniwersalnych prawdach. W tym wszystkim jest też miejsce na pojedynczego człowieka, który musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, uwierzyć w siebie, znajdując w sobie odwagę by podążyć właściwą, choć trudniejszą, ścieżką.

To była dziwna lektura, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Autor z niezwykłym szacunkiem podchodzi do tradycji hinduskiej, nawiązuje do historii, odkryć związanych z cywilizacją doliny Indusu. Równocześnie wprowadza wiele elementów z kultury zachodniej, jak np. formacja "żółw" znana z legionów rzymskich. Nieraz zdarzyło mi się wpadać w zdumienie albo sprawdzać, czy akcja naprawdę rozgrywa się w okresie przed naszą erą, nie tylko ze względu na wiedzę Meluhan, ale także sposób wypowiedzi i słownictwo. Język stanowi tutaj prawdziwą mieszankę, będąc połączeniem typowych hinduskich zwrotów (na końcu jest słownik pojęć) ze słowami kojarzonymi ze współczesnością (np. "terrorysta"). Mimo tego trzeba przyznać, że fabuła jest logiczna, dobrze poprowadzona, wszystkie wydarzenia z czegoś wynikają i mają swoje uzasadnienie. Sięgnęłam po tę książkę, ponieważ lubię takie eksperymenty czytelnicze, ciekawi mnie spojrzenie literackie innych kultur i bynajmniej nie żałuję. Pod wieloma względami jest to interesująca powieść, prawdziwe zetknięcie z odmiennym światem. Z pewnością można poczuć tu egzotyczny, indyjski klimat, a także pewną prostotę i radość znaną z bollywoodzkiego kina.


Tytuł: Nieśmiertelni z Meluhy. Trylogia Śiwy. Tom I
Autor: Amish
Tłumacz: Michał Jakuszewski
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: październik 2015
Liczba stron: 563
ISBN: 978-83-7976-305-4

Zapytaj księżyc - Nathan Filer

Pomieszanie z poplątaniem

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Mózg jest niezwykłym narządem i wciąż jeszcze nie do końca poznanym. Stanowi centrum zarządzania całym naszym organizmem. Odpowiada za procesy poznawcze, dzięki niemu chodzimy, myślimy, pamiętamy, czujemy. Zaburzenia jego pracy wpływają na nasze postrzeganie, emocje, inteligencję, funkcjonowanie ciała. Wśród chorób mózgu wyróżnić można chorobę Alzheimera, Parkinsona, udar, raka, a także choroby psychiczne. Właśnie te ostatnie są tematem powieści "Zapytaj księżyc".

Powieść Nathana Filera nie ma konkretnej fabuły, stanowi raczej zbiór zapisków z życia głównego bohatera. Poznajemy w niej 19-letniego, cierpiącego na zaburzenia psychiczne Matthew. Będąc w zakładzie psychiatrycznym postanawia, za pomocą pisania, zmierzyć się ze swoją przeszłością, poczuciem winy i bólem straty. Swoją opowieść rozpoczyna cofając się w czasie o dziesięć lat do wakacji, które odmieniły jego świat. To podczas nich utracił swojego starszego brata, Simona. Stopniowo poznajemy życie Matta, jego myśli, uczucia, relacje z innymi, a także obserwujemy sukcesywny rozpad umysłu.

"Zapytaj księżyc" jest książką, w której poruszonych jest parę spraw. Na pierwszy plan wysuwa się temat chorób psychicznych. Nie wydaje mi się, żeby chodziło tu o jakieś konkretne nazwy (co prawda autor wymienia określoną jednostkę chorobową, ale robi to dopiero pod koniec powieści). Najważniejszy jest sam proces, pokazanie, jak wygląda życie człowieka zmagającego się ze swoim umysłem, dla którego omamy i zjawy bywają równie realne jak rzeczywistość, a sama granica między tymi światami niejednokrotnie jest całkiem zatarta.

Skoro są choroby psychiczne, to nie mogło zabraknąć też szpitali psychiatrycznych i jego pracowników. Główny bohater opisuje codzienne życie na oddziale, jego monotonność, dolegliwości związane z ubocznym działaniem leków, relacje z otoczeniem. Opowiada o swoich odczuciach względem lekarzy, pielęgniarzy czy wolontariuszy oraz pokazuje ich podejście do pacjenta. Jego oczami widzimy ludzi mających dobre i złe chwile, którzy z jednej strony starają się pomóc, okazują serdeczność i dobroć, a z drugiej - nie zawsze potrafią dostrzec w pacjencie prawdziwego człowieka, zamiast jednostki chorobowej albo bezimiennego świadczeniobiorcy.

Powieść ukazuje również żałobę i ból po stracie bliskiej osoby. Śmierć Simona wpłynęła nie tylko na samego Matthew, wywołując w nim ból i poczucie winy, ale na całą jego rodzinę oraz ich wzajemne relacje. Każdy z nich w inny sposób radzi sobie z rozpaczą. Jedni, mimo ogromnego smutku, próbują powrócić do codzienności, starając się zapewnić, w miarę możliwości, pozostałemu dziecku poczucie normalności, obdarzając go ciepłem i cierpliwością. Inni, jak matka głównego bohatera, nie potrafią poradzić sobie z sytuacją, ogromnym cierpieniem, zagubieniem i lękiem. Ich życie kurczy się zamykając świat w czterech ścianach.

W umyśle Matta często panuje chaos, dręczą go halucynacje, obsesyjne myśli czy zachowania, jak sam mówi o sobie, jego życie jest jak "wytnij i wklej". Ten zamęt odzwierciedlony jest w formie, w jakiej przekazuje swoją opowieść. Brakuje w niej chronologii, pojawiają się powtórzenia, przeskoki między różnymi wydarzeniami, zbaczanie z tematu, a także obrazki i rozrzucone słowa. Taki typ narracji nie każdemu może się podobać. Myślę jednak, że w tym przypadku jest jak najbardziej właściwy - dobrze oddaje niespójność myślenia osoby chorej psychicznie. Autor zastosował jeszcze jeden trik: dla odróżnienia użył dwóch rodzajów czcionek. Sam pomysł może jest ciekawy, niestety, stylizowana czcionka, wyglądająca jak ze starej maszyny do pisania, utrudniała mi czytanie i męczyła wzrok.

Mogłoby się wydawać, że "Zapytaj księżyc" to niezwykle ciężka i ponura powieść. Nie do końca tak jest. Matthew potrafi spojrzeć na siebie z dystansem, jak również z przenikliwością obserwować ludzi i otaczający go świat. Nierzadko dostrzega absurdy systemu, ironię, dodając do opowieści szczyptę czarnego humoru, ale również ciepła oraz zrozumienia, które doświadczył od ludzi. Trudno powiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w głowie człowieka, a tym bardziej zmagającego się z chorobą psychiczną. Myślę jednak, że autorowi udało się całkiem zgrabnie wczuć się w taką osobę i dosyć realnie oddać jej myśli oraz problemy. Jeśli interesują Was tajemnice umysłu, nie zniechęca pewne zamieszanie w przekazie, to powieść powinna być ciekawą lekturą.


Tytuł: Zapytaj księżyc
Autor: Nathan Filer
Tłumacz: Anna Jęczmyk
Wydawca: Albatros
Data wydania: październik 2015
Liczba stron: 318
ISBN: 978-83-7885-489-0

Rzeczy ulotne. Cuda i zmyślenia - Neil Gaiman

Historie uplecione ze słów

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Patrząc na tytuł pomyślałam, że znajdę tu opowiadania w klimacie onirycznym, gdzieś na pograniczu jawy i snu, może coś baśniowego, nieuchwytnego, albo związanego z przemijaniem. Myślę, że w wielu utworach tego elementu ulotności można się z łatwością doszukać, czy to w formie nietrwałości życia, przemijalności uczuć, piękna, pogody, a także w postaci niektórych opowieści, które szybko ulatują z naszych pamięci. Trzeba przyznać, że jest to zbiór bardzo bogaty i różnorodny, dlatego nie będę omawiać wszystkich tekstów. Ograniczę się do tych, które, w mniejszym lub większym stopniu, zwróciły moją uwagę.

Na Rzeczy ulotne składa się kilkadziesiąt form literackich: krótszych i dłuższych opowiadań, szortów, wierszy i innych. Opowieści zaludniają przeróżne postacie: od spersonalizowanych miesięcy roku, przez nowe wcielenie Sherlocka Holmesa, wampiry, duchy, gargulce, Arlekina do Cienia znanego z Amerykańskich bogów. Historie są niezwykle zróżnicowane, nie tylko tematycznie, stylowo, ale i jakościowo. Są utwory bardzo dobre, które mają wyraźną fabułę, przedstawiają konkretną, wciągającą historią czy też zawierają ciekawą puentę. Znajdzie się też opowieści sympatyczne, wzbudzające sentyment, zapadające w pamięć, nawet jeśli napisane są słabiej. Wreszcie są i takie, jak mówi Gaiman we wstępie o jednym z wierszy, "nic wielkiego", które wydają się być jedynie spisanym wyobrażeniem, myślą, snem, czymś nieokreślonym, co natrętnie domagało się przelania na papier. Dużym atutem sporej części tekstów jest porywający nastrój, raz niezwykle mroczny, wypełniony grozą, niesamowitością z nutką humoru, a jeszcze innym razem - lekki i dowcipny. Jeśli się zastanowię, to muszę stwierdzić, że generalnie bardziej przypadły mi do gustu formy dłuższe, natomiast zupełnie nie przemówiły do mnie wiersze - ładnie napisane, ale pozbawione jakiejkolwiek głębszej treści.

Jednym z lepszych opowiadań jest Studium w szmaragdzie, stanowiące wspaniałe połączenie światów znanych z twórczości Arthura Conon Doyle'a oraz H.P. Lovecrafta. Gaiman sprezentował czytelnikom wciągającą fabułę, doskonale dopasowany do historii język oraz okraszoną odrobiną humoru atmosferę tajemniczości i grozy. Dodatkowego smaczku dodają również nagłówki rozpoczynające poszczególne rozdziały.
Dużym sentymentem darzę opowieść Październik w fotelu. Mimo, że była ona mi już wcześniej znana, to z przyjemnością znów dałam się porwać historii opowiedzianej przez Październik. To, co zwraca tutaj szczególną uwagę, to nastrój, który doskonale oddaje upływ miesięcy i związaną z nimi pogodę. Początkowo jest on lekki, ciepły, wzbudza uśmiech niczym piękna, złocista jesień, przy końcu zaś - posępny i mroczny, tak jak wtedy, gdy na zewnątrz robi się zimno, nieprzyjemnie, słońce przykrywają gęste chmury, a liściowy ubiór drzew z dnia na dzień jest coraz bardziej ubogi. 
Zbłąkane oblubienice złowieszczych oprawców w bezimiennym domu nocy potwornego pożądania. Co za tytuł! Trudno sobie wyobrazić, żeby opowieść kryjąca się pod taką nazwą była poważna. I rzeczywiście nie jest, trudno nie uśmiechnąć się podczas lektury. Z jednej strony Gaiman nieco naigrywa się z mrocznych powieści grozy, z drugiej - z dystansem przedstawia rozterki pisarza. Całość podana z dowcipem, lekkością oraz napisana barwnym, stylizowanym językiem.
Smak goryczy spodobał mi się ze względu na wrażenie kruchości granicy między życiem i śmiercią oraz związany z tym klimat tajemnicy i niedopowiedzenia. Akcja rozgrywa się w Nowym Orleanie, co z kolei sprawiło, że kiedy bohater siedział w barze, w mojej głowie automatycznie pojawił się obraz lokalu zasnutego dymem papierosowym i zanurzonym w dźwiękach jazzu.
Pamiątki i skarby to opowiadanie o poszukiwaniu ideału piękna. Zwróciło moją uwagę ze względu na chłodną, rzeczową, realistyczną narrację, dokładnie taką, jak główny bohater - inteligentny, wykształcony, zimny, twardy i całkowicie oddany swojemu pracodawcy, panu Alice, który zresztą też nie jest po prostu zwyczajnym multimiliarderem. Osobowość narratora, jak i specyficzne upodobania pana Alice, przydają historii mroku oraz tworzą swoistą atmosferę niepokoju. Obie postacie pojawiają się też w ostatniej opowieści pt. Władca górskiej doliny.    
Jak myślisz, jakie to uczucie? to jedna z krótszych, ale niezwykle emocjonalnych opowieści. Autor w bardzo plastyczny sposób opisał uczucia głównego bohatera: ogromny ból po stracie ukochanej, który z czasem przeradza się w pustkę, obojętność i oziębłość. Dobrze przedstawiona historia, z równie dobrym zakończeniem.
Kolejnym opowiadaniem, w którym porwał mnie nastrój, jest Karmiący i karmieni. Tym razem jest on niczym z koszmarnego snu (którym rzeczywiście jest; jak można dowiedzieć się ze wstępu, przyśnił się Gaimanowi w młodości). Z kolei w Goliacie spodobał mi się pomysł oparty na świecie Matriksa. Wciągająca fabuła, ciekawe zakończenie, choć całość nieco minimalistyczna. Przyjemnym opowiadaniem jest też Ptak słońca - wypełniony humorem i nutką grozy.
Do tych lepszych opowiadań zbioru należy Władca górskiej doliny, opowieść ze świata Amerykańskich bogów. Gaiman świetnie odmalował klimat Szkocji, dodając do niego szczyptę niesamowitości. Wraz z Cieniem trafiamy do świata bezludnych przestrzeni, skalistych wzgórz, zamieszkanego przez "potwory wędrujące przez bagna przesądów", jak i te bardziej baśniowe. Świetnie poprowadzona fabuła, ciekawy pomysł, niepokojąca atmosfera - to sprawia, że historia naprawdę wciąga.

Niewątpliwie Gaiman ma przyjemny styl, dzięki któremu to poczucie nierówności utworów zbioru aż tak bardzo nie przeszkadza, ani nie drażni. Poza tym, podczas lektury widać wyobraźnię, pasję pisania i potrzebę przelewania na papier słów, które być może ulecą szybko w niepamięć, ale mają też szansę przetrwać, zapadając głęboko w serca czytelników. Myślę, że najlepiej czytać te historie stopniowo, w wolnych chwilach sięgać po jedną czy dwie z nich, wtedy przyjemność z lektury będzie większa. Tak właśnie było w moim przypadku. Rzeczy ulotne są tak różnorodne, że z pewnością każdy znajdzie w nim coś, co go porwie i zachwyci, a czas spędzony przy książce, nawet jeśli ulotny, nie będzie stracony.


Tytuł: Rzeczy ulotne. Cuda i zmyślenia
Autor: Neil Gaiman
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Mag
Data wydania: wrzesień 2015, wyd. III
Liczba stron: 346
ISBN: 978-83-7480-559-9

Trzynaście powodów - Jay Asher

Nastoletnie problemy

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

W kwietniu tego roku odbyła się konferencja Wychowanie do samodzielności, na której psychiatra dr Paweł Kropiwnicki podał dane dotyczące samobójstw wśród młodzieży. Zgodnie z nimi, co roku w Polsce popełnia samobójstwo ok. 300 nastolatków. Te dane nie są jednak pełne, ponieważ nie obejmują prób samobójczych bez skutku śmiertelnego. Czy to nie przerażające? Co też skłania tak młodych ludzi, będących przecież na początku swego życia, do podjęcia tak drastycznych kroków? Wymienianych jest wiele powodów: czynniki genetyczne, depresja, pustka egzystencjalna, bezsens istnienia, problemy rodzinne, szkolne, choroba psychiczna, nękanie i upokarzanie przez rówieśników, uzależnienie od substancji psychotropowych, silny, przedłużający się stres, sytuacje traumatyczne. Jest to niewątpliwie zjawisko skomplikowane, nigdy nie wiadomo, jaka walka toczy się wewnątrz takiej osoby; często dla młodego człowieka jest to sposób wołania o pomoc. Jay Asher w swojej powieści pokazuje, że może być trzynaście powodów - wydarzeń i osób - które prowadzą do samobójstwa.

Clay Jensen zauważa pod drzwiami swojego domu zaadresowaną do niego paczkę. Wewnątrz znajduje się siedem kaset magnetofonowych. Wszystkie one po obu stronach są ponumerowane. Zaintrygowała go ta przesyłka. Nie dość, że teraz nikt już kaset nie słucha, to jeszcze nie wiadomo, kto ją przysłał. W garażu wygrzebał starą miniwieżę i włożył do niej taśmę z numerem jeden. Kiedy usłyszał głos wydobywający się z nagrania, jego ciekawość przerodziła się w niedowierzanie i przerażenie. Okazało się, że kasety zostały nagrane przez Hannah Baker, jego koleżankę z liceum, która kilka dni wcześniej popełniła samobójstwo. Opowiada na nich o swoim życiu i przyczynach podjęcia przez nią tak drastycznej decyzji.

Nie jesteśmy tacy sami. Są osoby, które rozpiera energia, wszędzie jest ich pełno, uwielbiają towarzystwo i potrafią mówić godzinami. Jest i grupa przeciwna - zamknięta w sobie, małomówna, nieśmiała, która swoją energię skierowuje do wnętrza. I wreszcie znajdzie się też grupa ludzi znajdująca się gdzieś pośrodku, mająca okresy przejściowe między ekstrawersją a introwersją. Ta nasza odmienność oznacza również, że każdy z nas na różne sposoby radzi sobie z pojawiającymi się na drodze trudnościami. Jedni mają więcej siły, by się podnieść i walczyć, drugich przygniatają nawet niewielkie problemy, które w ich odczuciu przybierają ogromne rozmiary. Z tego też względu wydaje mi się, że nie bardzo można oceniać, czy historia przedstawiona przez Ashera jest realistyczna, a powody dla których popełnia się samobójstwo - wiarygodne. W taki sposób starałam się czytać książkę - pamiętając o różnorodności ludzi oraz próbując wczuć się i zrozumieć inny punkt widzenia, emocje drugiej osoby. Niestety, muszę jednak przyznać, że niejednokrotnie podczas lektury problemy Hannah wydawały mi się przesadnie wyolbrzymione i infantylne. Może to kwestia wieku, w końcu to nastolatka, a taki młody człowiek jest bardziej wrażliwy, hormony szaleją, wszystko wydaje się straszniejsze i poważniejsze. Bohaterka pokazuje, że nie stało się to z dnia na dzień, tylko było efektem kuli śnieżnej - stopniowo narastały przykre doświadczenia, aż w pewnej chwili miarka się przelała. Niemniej jednak, na taśmach nie brzmi jak ktoś przygnębiony, depresyjny, kto ma poczucie beznadziei, jej wyznania nie kreują ciężkiego nastroju. Ma się wrażenie, że kasety nagrała nie po to, żeby coś wyjaśnić, ale by pokazać swoim kolegom i koleżankom jacy byli egoistyczni i jak źle ją potraktowali. Tak jakby te nagrania miały ich ukarać: "miejcie mnie na sumieniu, to przez Was się zabiłam".

Sądzę, że Asher chciał zwrócić uwagę na parę kwestii: nigdy nie wiadomo, jak nasze zachowanie wpłynie na drugą osobę, plotki mogą zniszczyć człowieka, bo ludzie wolą wierzyć właśnie w nie, niż samemu dowiedzieć się, jak jest naprawdę, kobieta nie jest przedmiotem ani dmuchaną zabawką, którą bierze się w każdej chwili, gdy najdzie ochota na zaspokojenie swoich potrzeb. Natomiast, jeśli chodzi o temat samobójstwa, to, w moim odczuciu, niespecjalnie poradził sobie z pokazaniem jego powagi. Wszystko było zbyt dziecinne, naiwne i uproszczone. Oprócz gwałtu, autor tak naprawdę nie porusza tutaj poważniejszych tematów takich jak depresja, nadużywanie narkotyków, choroby psychiczne, notoryczne dręczenie, problemy rodzinne. Ma się wrażenie, że wszelkie problemy Hannah ograniczają się do kilku plotek, rozczarowania, poczucia niezrozumienia.

Myślę, że autor chciał poruszyć czytelnika, skłonić do zastanowienia się nad swoim postępowaniem, czy zwrócić uwagę na osoby, które nas na co dzień otaczają. Aby zrealizować ten cel starał się wypełnić książkę silnymi emocjami, maksymalnie nasycić dramatyzmem i teatralnością. To może podziałać na młodszego czytelnika. Nie tylko ze względu na sposób przekazania historii (styl w jakim została napisana, prosty, nieskomplikowany język), ale i dlatego, że zabrakło tutaj bardziej dojrzałych, głębszych refleksji. Sama konstrukcja jest dosyć interesująca: kursywą dostajemy historię Hannah, a prostą czcionką równocześnie poznajemy reakcję Claya, jego myśli czy rozmowy z osobami, które spotyka w czasie przesłuchiwania kaset. Z drugiej strony, poznajemy bardzo ograniczoną perspektywę, subiektywne spojrzenie na daną sytuację tylko dwóch osób. Nie wiemy, jak rodzicie Hannah oraz inne osoby ze szkoły odbierały jej zachowanie i ją samą. Nie mogę powiedzieć, że dzięki książce zyskałam większe zrozumienie i dowiedziałam się czegoś nowego. Mimo tego, samobójstwo jest zjawiskiem, o którym warto dyskutować, nawet w takiej formie. Jest to zawsze okazja do zwrócenia uwagi na ten problem, zwłaszcza że statystyki zgonów samobójczych z każdym rokiem niepokojąco rosną w górę.


Tytuł: Trzynaście powodów
Autor: Jay Asher
Tłumaczenie: Aleksandra Górska
Wydawca: Rebis
Data wydania: 20.10.2015
Liczba  stron: 272
ISBN: 978-83-7818-812-4

poniedziałek, 30 października 2017

Opowieść podręcznej - Margaret Atwood


Życie niczym z koszmarnego snu

Widzieliście serial, który powstał na podstawie "Opowieści podręcznej" Margaret Atwood? Ja jeszcze nie, ale rozgłos, który przyniósł, jak i nominacja autorki do literackiej nagrody Nobla sprawiły, iż postanowiłam bliżej przyjrzeć się pisarce. Sięgnęłam po jej najnowszą powieść, stanowiącą udaną interpretację "Burzy" Shakespeare'a, czyli "Burza. Czarci pomiot" oraz po tę najbardziej znaną, czyli właśnie "Opowieść podręcznej". Muszę przyznać, że książka ta wzbudziła we mnie wiele emocji.

Niedaleka przyszłość. W wyniku przejęcia władzy przez ekstremistów Stany Zjednoczone ulegają przekształceniu w Republikę Gileadu. Społeczeństwo zostaje podzielone na kasty, a wszelkie próby oporu są surowo i natychmiastowo karane. Posiłkując się cytatami ze Starego Testamentu nowa władza tworzy własne reguły rządzenia, które najdotkliwiej odbijają się na sytuacji kobiet. Wszystkie one zostają zwolnione z pracy, pozbawione wszelkich swobód, własnych pieniędzy, możliwości kształcenia i czytania. Jedną z nich jest Freda - ubrana w czerwień podręczna.  


Świat poznajemy tylko z jednej perspektywy - tytułowej podręcznej. Stopniowo ujawnia nam zasady funkcjonowania społeczeństwa, poznajemy codzienne życie kobiet, czy wydarzenia, które doprowadziły do powstania nowego państwa. Nie jest to wizja rozbudowana i kompletna, ale trudno tego wymagać w przypadku takiej jednostronnej relacji. Mimo że pojawiają się wątpliwości i pytania, to nie przeszkadzają one w odbiorze najważniejszego przekazu.
Myślę, że autorce bardziej zależało właśnie na ukazaniu przeżyć jednostki w totalitarnej rzeczywistości niż na drobiazgowej kreacji stworzonego świata. Tu przede wszystkim chodzi o emocje, myśli i psychikę Fredy. 

Opowieść głównej bohaterki jest nieco chaotyczna, ale równocześnie bardzo sugestywna. Wydarzenia teraźniejsze mieszają się w niej ze wspomnieniami z przeszłości. Freda wciąż pamięta swoje poprzednie życie. Wie, co straciła. Tej świadomości nie miałyby już kolejne pokolenia, dla nich byłby to jedyny znany świat. To właśnie ten cień minionych dni pozwala lepiej wczuć się w sytuację podręcznej, a jednocześnie mocniej odczuć jej grozę. Bo gdybym to była ja? Tak jak Freda, nagle pozbawiona zostałabym wolności, możliwości czytania, rozwijania się, nawiązywania bliskości, decydowania o własnym życiu, o swoim ciele? Przestałabym być osobą, a stała się przedmiotem, chodzącą macicą? Jak w ogóle odnaleźć się w takiej rzeczywistości niczym z najgorszych koszmarów?


Powieść po raz pierwszy wydana została w roku 1985. Atwood z pewnością czerpała inspirację z obserwacji ówczesnych wydarzeń. Czy jednak od tamtego czasu, aż tak wiele się zmieniło? Nie do końca. Mimo że świat niewątpliwie idzie do przodu, to nie zawsze można to samo powiedzieć o mentalności ludzi. Wciąż są społeczności, w których kobieta traktowana jest jak własność mężczyzny, odmawia się jej wykształcenia, czy też słyszy się o przypadkach przemocy (bicie, gwałty, oblewanie kwasem, podpalanie). Tak samo religia była, jest i pewnie jeszcze będzie nie raz wykorzystywana, jako pretekst do manipulowania oraz rządzenia innymi. Zawsze też znajdą się wśród dręczonych osoby, które staną po stronie reżimu i pomogą w utrzymaniu kontroli oraz praniu mózgów, jak np. powieściowe Ciotki. 


"Opowieść podręcznej" to fantastyka niezwykle plastyczna oraz poruszająca. Wyczuwa się w niej ogromną samotność i poczucie nieszczęścia. Ale czy może być inaczej w świecie, w którym zakazane jest nawiązywanie bliskich relacji, przyjaźń, czułość, namiętność, a rządzą rytuały i strach? Oczywiście, że nie. Można mieć tylko nadzieję, że obraz świata przedstawiony w powieści pozostanie jedynie fikcją literacką.



Tytuł: Opowieść podręcznej
Tytuł oryginału: The Handmaid's Tale
Autor: Margaret Atwood
Tłumacz: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawca: Wielka Litera
Data wydania: kwiecień 2017
Liczba stron: 368
ISBN: 978-83-8032-171-7