piątek, 29 grudnia 2017

Vivo - Istvan Vizvary

Pomiędzy światami

Nie macie czasem ochoty oderwać się od codzienności, znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości i doświadczyć czegoś, czego normalnie nie moglibyście przeżyć? Na przykład udać się do świata, w którym żyją smoki? Poczuć jak to jest być krasnoludem, albo chociażby taką karamodliszką? A może jesteście fanami Johna Lennona i marzycie, by znów zobaczyć go żywego? Teraz wydaje się to niemożliwe, ale kiedyś, w niedalekiej przyszłości, czemu nie? Właśnie do takiego świata nowych możliwości trafiamy w "Vivo" Istvana Vizvary. Nie zawsze jednak ten świat jest tak wspaniały, jak mogłoby się wydawać. Okazuje się bowiem, że owszem, spotkanie z Lennonem może dostarczyć wiele przyjemności. Jednak zetknięcie się ze smokiem, zwłaszcza z jego wątrobą, niesie już ze sobą pewne zagrożenie.

Jeśli przyjrzycie się przeszłości i teraźniejszości, to z pewnością zauważycie, że rozwój technologii znacznie ułatwił nam wykonywanie różnych zadań, czynności, ale także rozszerzył świat i nieco przeorganizował życie. Zgodzicie się też pewnie z tym, że postęp będzie kształtował również naszą przyszłość. Patrząc na "Vivo" myślę, że przynajmniej Istvan Vizvary zgodziłby się z tą tezą. Powieść przenosi nas do lat sześćdziesiątych XXI wieku. Nie trzeba stać w sklepowych kolejkach, ponieważ niezbędne rzeczy drukuje się na domowej drukarce 3D. Osobisty asystent dba o wszelkie nasze potrzeby, np. zamówi taksówkę, przygotuje kąpiel idealnie dobraną do naszego nastroju, doradzi, jest zawsze przy nas. Ulice są pod ciągłą obserwacją much reporterskich i trzmieli monitorujących. Dzięki vivo można przeżyć wszystko, co tylko się wymarzy, albo być kimkolwiek się zechce. Nawet śmierć traci na znaczeniu, kiedy można być nieśmiertelnym. Same plusy. Tylko czy na pewno? Jak widzimy w "Vivo" technologia, jak wiele innych rzeczy, ma też swoją ciemną stronę. Drastycznie zmniejsza się zapotrzebowanie na niektóre usługi i żywych ludzi. Bo co komu tradycyjny psychiatra, kiedy można załatwić sprawę zanurzając się w vivo? Albo krawcowa, skoro można sobie ten czy inny ciuszek wydrukować w domu? Czy potrzebny jest przyjaciel, gdy w każdej minucie życia towarzyszy Ci asystent? A co się stanie, gdy przestaniemy odróżniać realną rzeczywistość od tej wirtualnej?


Patrząc na to, co napisałam wyżej, można pomyśleć, że jest to powieść o technologii. Nie do końca. Tak naprawdę jest to książka o ludziach, o tym, jak odnajdują się w tym świecie postępu. Mimo pojawiających się udogodnień, nowych gadżetów, człowiek przecież wcale tak bardzo się nie zmienia. Wciąż targają nim wątpliwości, wypełniają emocje, marzenia i tęsknoty. Pragnie miłości, zainteresowania, potrafi być pełen współczucia, ale i wyrządzić wiele zła. Zastanawia się nad sensem życia, losem, a wraz z rozwojem technologii mogą dręczyć go kolejne pytania. Czy to ja sama decyduję o sobie, czy może ktoś mną manipuluje i podsłuchuje moje myśli? Jeśli przeniosę swoją świadomość do komputera, czy to nadal będę ja? Czy dalej będzie można nazywać to życiem? A może lepiej sobie odpuścić i próbować żyć naprawdę, kochać, rozmawiać, chłonąć otoczenie wszystkimi zmysłami, być tu i teraz?


Jak powiedziałam, jest to powieść o ludziach. Warto zatem wspomnieć o postaciach w niej się pojawiających. Są one wyraziste i interesujące, dzięki czemu z łatwością można wczuć się w ich sytuację. Kilka z nich zwróciło moją szczególną uwagę. Jak chociażby Diana Whitmore, z którą współodczuwałam ogromną tęsknotę za ukochanym i utraconymi marzeniami. Z Lizą Trommer łączyłam się w poczuciu samotności, zagubieniu, niepewności i bólu bycia wykorzystaną. Wyjątkową postacią jest Alfred Ulver, dystyngowany psychiatra i oszust. Z jednej strony jest tym złym w książce, a z drugiej - również ofiarą - zachłanności (a więc w jakimś sensie samego siebie), technologii, wątroby (gdy przeczytacie książkę, będziecie wiedzieć, o co chodzi). Wyjątkowo barwna postać, ma w sobie jakiś urok, a wiele jego tekstów wywoływało we mnie uśmiech. Może właśnie dlatego, mimo tego co zrobił, jego los wzbudził we mnie litość. Na koniec nie sposób nie wspomnieć też o Johnie Lennonie, bo to naprawdę sympatyczny gość i zawsze czekałam na sceny, w których się pojawi.


"Vivo" skłoniło mnie do refleksji i chwili zastanowienia, ale to nie jedyny aspekt tej książki. Nie brakuje tu również akcji, przygody oraz rewelacyjnego humoru. I muzyki, rzecz jasna (z Lennonem nie mogło być inaczej). Niewątpliwie dużą zaletą jest też fakt, że całość napisana jest ładnym, zgrabnym i lekkim językiem. Przy tej powieści naprawdę można spędzić przyjemnie i rozrywkowo czas. Wspomnę jeszcze, iż w jednej z recenzji przeczytałam, że są tutaj jakieś sceny erotyczne. No cóż, mam chyba inną wrażliwość, ponieważ ja na żadną nie trafiłam. Znalazły się za to dwie sceny gwałtu, które pokazały jak bezduszny potrafi być człowiek wobec drugiej osoby. Według mnie scena erotyczna i gwałt to jednak dwie, zupełnie odmienne kategorie. Ale to oczywiście tylko moje zdanie. Jak powiedział Tadeusz Żeleński (Boy): "W ogóle trzeba się z tym pogodzić, że jednym z integralnych zadań literatury jest obrażać poczucia moralne swoich współobywateli"*. Jednych oczywiście obrazi bardziej, innych mniej. Każdy przecież odbiera czytaną powieść na swój sposób, zgodnie ze swoim postrzeganiem, wrażliwością, emocjonalnością. I chociażby dlatego warto przeczytać "Vivo". By wyrobić sobie własne zdanie i móc podyskutować. Ja ze swojej strony zdecydowanie polecam tę powieść. Myślę, że nie pozostawi Was obojętnym. A o to chyba chodzi, prawda?



Tytuł: Vivo
Autor: Istvan Vizvary
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: listopad 2017
Liczba stron: 436 (razem z reklamami)
ISBN: 978-83-7995-122-2

*Tadeusz Żeleński (Boy) "Reflektorem w mrok"; Państwowy Instytut Wydawniczy, 1978 r.; s. 41

Zbrodnia hrabiego Neville'a - Amélie Nothomb

Człowiek w obliczu wróżby

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Amélie Nothomb kojarzyła mi się głównie z książką "Z pokorą i uniżeniem", na który to tytuł natrafiłam w czasie poszukiwań literatury poświęconej kulturze japońskiej. Do czasu, kiedy przypadkiem, całkiem niedawno, dostała się w moje ręce jej "Podróż zimowa", nieszablonowa historia znajomości pracownika elektrowni i pięknej Astrolab. Spodobał mi się sposób, w jaki autorka snuła opowieść, nie tylko miłosną. Kiedy zatem dowiedziałam się, że zostanie wydana jej nowa powieść, "Zbrodnia hrabiego Neville'a", bez wahania po nią sięgnęłam. 

Sześćdziesięcioośmioletni Henryk Neville pochodzi ze starego belgijskiego arystokratycznego rodu. Jest to mężczyzna wrażliwy, dystyngowany, przepełnia go poczucie obowiązku i honor nakazujący szacunek dla gości, w których zabawianiu osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Organizowane przez niego przyjęcia ogrodowe osiągnęły status najważniejszego wydarzenia towarzyskiego w Ardenach. Niestety, nie może pochwalić się równie wspaniałymi sukcesami na polu finansowym. Jego rodzina zbankrutowała, a tym samym została zmuszona do sprzedaży rodzinnego zamku Pluvier. Oczywiście, hrabia zamierza zrobić to z godnością, organizując najlepsze, pożegnalne garden party w swojej karierze. Nie będzie jednak tak łatwo i spokojnie. Przygotowania do imprezy zakłóci mu najmłodsza córka Sérieuse, po którą będzie musiał udać się do wróżki. Niemały zamęt wprowadzi także przepowiednia, zgodnie z którą na przyjęciu hrabiego ktoś zostanie zamordowany.

Zbrodnia na przyjęciu? Myśl o popełnieniu takiego faux pas przyprawiła Neville'a o prawdziwą grozę. Jednakże w niniejszej książce nie tyle chodzi o morderstwo, co o samą wróżbę, na niej opiera się cała fabuła. Czy przeznaczenie istnieje? Czy nasz los, a przynajmniej niektóre wydarzenia, są z góry zaplanowane? A może to wiara w usłyszane słowa sprawia, że stają się one samospełniającym się proroctwem? Myślę, że dla autorki najważniejsze było ukazanie podatności na wpływy innych i uleganie sugestii. Jak zrobisz to czy tamto, to wtedy dopiero będziesz cool, albo będę Cię kochać. Dzięki tej margarynie spadnie Twój cholesterol. Tylko ten zapach zapewni Ci wianek dziewcząt dookoła. Daruj sobie, i tak nie dasz rady, nic z Twoich wysiłków nie wyjdzie. Nie żyjemy w pustce, otaczają nas ludzie, zarzucani jesteśmy mnóstwem informacji, ale wszystko zależy od naszego podejścia. Albo będziemy bezkrytycznie wszystko przyjmować jako jedyną prawdę, albo użyjemy swojego mózgu i chwilę się zastanowimy.

Akcja opowieści rozgrywa się w roku 2014. Mimo, że pojawiają się elementy jednoznacznie wskazujące na czasy współczesne, to momentami nie mogłam pozbyć się wrażenia zatrzymania w innej epoce. Nothomb stworzyła nastrój przenikania się czasów, który doskonale wpisuje się w obraz arystokracji ukazany w książce. Widzimy środowisko ślepe na większe zmiany, tkwiące mentalnie w przeszłości, dbające jedynie o pozory i wizerunek. Mogą przymierać głodem, ale na zewnątrz będą chwalić się doskonałą figurą i organizować wykwintne przyjęcia. Choćby byli bankrutami, a ich życie pasmem porażek, to i tak będą rozpowiadali, że jest wspaniale. Wynika to z przekonania, że jednym z obowiązków szlachcica jest sprawianie wrażenia osoby pogodnej, pełnej godności i żyjącej zgodnie z zasadami moralnymi. Stwarzanie odpowiednich pozorów jest tak istotne, że za ich pozbycie się, pokazanie rzeczywistości takiej, jaka jest naprawdę, można zostać wykluczonym z tego wykwintnego towarzystwa. Nieco dysharmonii w ten skostniały świat zaczynają wprowadzać nowe pokolenia. Przykładem może być Sérieuse, najmłodsza córka Neville'a, która zupełnie nie pasuje do obrazu radosnej, ułożonej młodej arystokratki. Jest ponura, małomówna, zniechęcona i zagubiona wewnętrznie. Nie potrafi odnaleźć się w przestarzałej roli potomka pokornego, które wszystko zawdzięcza urodzeniu, czyli rodzicom, a któremu ci rodzice nie poświęcają za wiele uwagi. Pragnie roli bardziej nowoczesnej, w której dziecko jest celem najwyższym, kimś ważnym, stojącym na pierwszym miejscu, komu okazuje się troskę, czułość i zainteresowanie.

"Zbrodnia..". to opowieść krótka, ale oryginalna i wciągająca. Nieraz pojawiają się odniesienia do dawnych utworów literackich, bohaterowie są poważni, czasem nadmiernie patetyczni, wyczuwa się atmosferę elegancji oraz grzeczności. Niemniej jednak powagi tu brak, jest wręcz odwrotnie. Cała historia, zachowanie postaci, jawią się jako satyryczny obraz świata zaobserwowanego przez autorkę. Absurdalność postaw, kurczowe trzymanie się przestarzałych i pozbawionych sensu reguł, bezmyślne uleganie sugestii - to wszystko nie ogranicza się tylko do arystokracji, ale ma bardziej ogólne zastosowanie. W końcu niedorzeczność, głupotę czy ciasnotę umysłu widać dookoła w naszym codziennym życiu. Taka sytuacja nie napawa optymizmem, jednak w wydaniu Nothomb dostarcza dobrej zabawy. W prosty, może nawet minimalistyczny, ale interesujący, wypełniony ironią i humorem sposób, autorka przedstawia współczesne społeczeństwo. Ujęła mnie odrobina szaleństwa i spora dawka zwariowanego humoru, które z taką łatwością wplata w swoją opowieść. Jestem pewna, że sięgnę po kolejne jej książki, do czego i Was szczerze zachęcam.


Tytuł: Zbrodnia hrabiego Neville'a
Autor: Amélie Nothomb
Tłumacz: Małgorzata Kozłowska
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 28.04.2016
Liczba stron: 112
ISBN: 978-83-08-06107-7

Order - Marcin Jamiołkowski

Warszawski mag znów w akcji

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Czytaliście pierwszy tom przygód Herberta? Jeśli nie, to myślę, że warto byście się z nim zapoznali, zanim sięgnięcie po część drugą. Wydaje mi się, że lektura "Orderu" będzie wtedy przyjemniejsza i pełniejsza. Co prawda mamy tutaj opowiedzianą zupełnie nową przygodę, ale gdzieś w tle przewija się echo wydarzeń, które zmieniły życie głównego bohatera, a które nie zostały jeszcze do końca wyjaśnione. Tak jest chociażby z wątkiem dotyczącym rodziny Herberta. Jednak zanim pojawi się rozwiązanie, nasz sympatyczny mag będzie musiał zmierzyć się z kolejnym nietypowym zadaniem.

Herbert Kruk to krawiec w stanie spoczynku, mag oraz miłośnik wyścigów konnych. Ta ostatnia pasja sprawia, że w weekendy można go często spotkać na warszawskim Służewcu. Właśnie tam też rozpoczyna się akcja "Orderu". Kiedy Herbert czeka na ostatnią gonitwę, zagaduje go starszy mężczyzna, pułkownik Bieniawski, który okazuje się być zastępcą Kanclerza Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Parę dni wcześniej Order został skradziony. Nie jest to zwykłe odznaczenie - Krzyż Srebrny obdarzony jest magiczną mocą chroniącą Warszawę i jej mieszkańców przed niebezpieczeństwem wszelkiego rodzaju. Herbert wydaje się być najwłaściwszą osobą zdolną do odzyskania tego cennego artefaktu.

"Okup krwi" był powieścią bardzo dynamiczną i od pierwszych stron z zainteresowaniem śledziłam przygody Herberta. W tej części jest nieco spokojniej, przynajmniej na początku. Bohater dostaje do rozwikłania zagadkę kryminalno-magiczną i, tak, jak to ma miejsce w przypadku każdego śledztwa, krok po kroku musi dojść do rozwiązania. W miarę lektury akcja coraz bardziej się rozkręca i wciąga. Mag stawia czoło wielu wyzwaniom, atmosfera nabiera nieco niepokojącego charakteru, pojawiają się nowe poszlaki i zasadzki. Oczywiście, nie brakuje też nietypowej magii, z którą można było się zapoznać już w pierwszym tomie. Zaklęcia w nowoczesnym wydaniu Herberta wciąż mają posmak świeżości, nadal się podobają i bawią.

Postacie znane z pierwszego tomu, w tym tracą na znaczeniu. Wygi nie ma, Anna staje się zaledwie statystką (trochę mnie to zaskoczyło, biorąc pod uwagę, że wydaje się ona być osobą najbardziej doświadczoną w sprawach kryminalnych), odrobinę więcej jest Zezela. Pojawiają się za to nowi bohaterowie, jak chociażby rzeczowy, niewierzący w magię porucznik Grzybowski, którzy zgrabnie zapełniają powstałą lukę. Sam Herbert nieco się zmienił, wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że zrobił się twardszy, dojrzalszy, bardziej bohaterski, choć humoru i pomysłowości nadal mu nie brakuje. W pewnym sensie, bohaterem powieści jest też Warszawa - wypełniona magią, mitycznymi stworzeniami, ochronnymi artefaktami, tajemnymi przejściami, a przez to barwniejsza i pełniejsza życia.

Jeśli pomyślę o swoich wrażeniach z lektury obu tomów, to muszę przyznać, że "Okup krwi" podobał mi się bardziej. Nie wiem, może "Orderowi" zabrakło większego napięcia. Niemniej jednak, mimo moich mieszanych odczuć, z chęcią sięgnę po kolejną część przygód Herberta. Chociażby po to, żeby dowiedzieć się, jak rozwinie się interesujący wątek związany z rodziną bohatera. Jak by nie patrzeć, jest to sympatyczny cykl, który czyta się przyjemnie i w którym znajdzie się miejsce na humor oraz ciekawe pomysły. Myślę, że lektura drugiego tomu zapewnia dobrą, lekką rozrywkę na leniwy, wiosenny wieczór.


Tytuł: Order
Autor: Marcin Jamiołkowski
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: 2015
Liczba stron: 273
ISBN: 978-83-7995-033-1

Hotel New Hampshire - John Irving

Hotelowe perypetie

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

W moje ręce trafiła kolejna książka Johna Irvinga, którego prozę zdążyłam już bardzo polubić. Nie przeszkadza mi powtarzalność, używanie tych samych rekwizytów. Zawsze znajduję w niej coś, co w danej chwili do mnie przemawia, skłania do zamyślenia, czy trafia w jakąś wrażliwą nutę. Tym razem autor zabiera nas do hotelu i możecie być pewni, że będzie nietypowo i emocjonalnie.

"Hotel New Hampshire" to opowieść o losach rodziny Berrych. Rozpoczyna się ona od historii romansu rodziców. Win Berry i Mary Bates poznali się w wieku dziewiętnastu lat, kiedy to latem trzydziestego dziewiątego roku zostali pracownikami sezonowymi w pensjonacie Aburthnot-Na-Przymorzu. To tam się pokochali i zdecydowali rozpocząć wspólną podróż przez życie. A potem? Potem, jak zwykle, raz było pod górę, raz z górki. Stopniowo na świat przychodziły dzieci: Frank, Franny, John (narrator), Lilly i Jajo. W ich wychowaniu aktywny udział brał dziadek, trener Bob. Swoją rolę odegrały też zwierzęta domowe: niedźwiedź Stan Maine vel Żarł oraz pierdzący, ale kochający labrador Smutek, którego imię niejednokrotnie nabiera symbolicznego znaczenia, wkradając się, w najmniej oczekiwanych momentach, w życie familii. Członkowie klanu Berrych wplątują się w zwariowane sytuacje, dotykają ich dramaty, ale nie brakuje też chwil radosnych. Na swojej drodze spotykają przeróżnych ludzi: sportowców, skrzywdzone kobiety, prostytutki, radykałów, którzy w mniejszym lub większym stopniu wpływają na ich dalsze dzieje.

Jak to zwykle bywa w książkach Irvinga, tak i tutaj nie brakuje barwnych postaci, jak chociażby Win żyjący w czasie przyszłym, którego wizje stworzenia wspaniałego hotelu nadają kierunek życiu całej rodziny. Mary niezmiennie lojalna mężowi, cierpliwie porządkująca rzeczywistość wywróconą przez niego do góry nogami. Frank, homoseksualista, rodzinny ekonomista i wyznawca sekty totalnej odmowy. Franny najbardziej hałaśliwa, przebojowa, ale i najsilniejsza wewnętrznie z całej rodziny, odważnie biorąca odpowiedzialność za swoje czyny. John podnoszący sztangi, by nie poczuć się nigdy więcej bezradnym. Malutka i skryta Lilly, usilnie próbująca "rosnąć". Susie o niedźwiedziej duszy, czy Freud drugi, wiedeński Żyd, idealista i pierwszy właściciel Stana Maine.

Postacie powieści mogą wydawać się niektórym zbyt ekscentryczne, dziwaczne, wydarzenia zanadto zwariowane i całkowicie nierealne, a całość nadmiernie przesycona erotyzmem. I co z tego, jak powiedziałby trener Bob. Takie są właśnie cechy charakterystyczne Irvinga, dzięki którym potrafi stworzyć wspaniałą opowieść. Jego pisarstwo jest niezwykle obrazowe, pełne wrażeń, emocji i barw. Niczym prawdziwy gawędziarz wciąga czytelnika w stworzony przez siebie świat. Umiejętnie żonglując przesadą, absurdem, humorem i ironią przekazuje prawdy, być może oczywiste, ale do których nie zawsze łatwo się zastosować, a czasem w ogóle są nieuświadamiane. Łatwo oceniamy innych, przyklejając im przeróżne etykietki, np. cudak, odludek, zboczony homo, zapominając, że każdy z nas ma swoje własne, mniejsze czy większe, dziwactwa. Różnimy się, ale jednocześnie jesteśmy tacy sami. Wszyscy poszukujemy w życiu szczęścia, miłości, bliskości, nikogo nie omijają problemy i, tak jak widać w "Hotelu...", zawsze kiedyś przychodzi czas, gdy musimy poradzić sobie ze stratą, z bolesnymi doświadczeniami, dogadać się ze sobą i światem, czy zrozumieć targające nami uczucia. Nie raz, i nie dwa, możemy się przekonać, że prawdziwe życie potrafi być nieprzewidywalne i bardziej zaskakujące, niż to opisane w książkach.

W tle perypetii rodzinnych zobaczyć można małomiasteczkową, amerykańską społeczność oraz Wiedeń lat pięćdziesiątych. Tu i tam przemykają uwagi o antysemityzmie, drugiej wojnie światowej, radykałach chcących zmieniać świat, w ich mniemaniu na lepsze, bez względu na koszty, albo o literaturze. Jednak głównym tematem przewijającym się przez całą powieść jest gwałt. Zarówno, jeśli chodzi o podejście otoczenia do tego wydarzenia, jak i reakcję samych pokrzywdzonych. Wszystko zależy od osobowości kobiety, jej stosunku do życia i od bliskich osób. Wagę tych ostatnich autor często podkreśla. Nie tylko jako pomoc w poradzeniu sobie z trudnym przeżyciem, ale tak ogólnie. Dla bliskich jesteśmy normalni, nawet jeśli na zewnątrz inni mówią o nas inaczej. To oni pozwalają nam utrzymać się na powierzchni w tym zwariowanym świecie, wiernie przy nas trwają, akceptują oraz dzielą nasze smutki i radości.

Pewnie już domyślacie się, że powieść wywołuje w człowieku cały wachlarz emocji. Raz wzbudza uśmiech, by za chwilę zasmucić, albo zezłościć. "Hotel..". to przykład literatury, która nie pozostawia czytelnika obojętnym, a dzięki temu na dłużej zapada w pamięci. Mnie zostawiła z pozytywnymi odczuciami, może dlatego, że los nie oszczędzał rodziny Berrych, a mimo to, za każdym razem, udawało im się wstać i iść do przodu. Z pewnością zawdzięczają to trenerowi Bobowi i jego radosnemu fatalizmowi, zgodnie z którym nieszczęścia, nieuchronność niektórych rzeczy wcale nie musi odbierać życiu radości, marzeń, zapału i energii. Bo czemuż przejmować się czymś, czego nie można zmienić? Tak już jest i koniec. Myślę, że to całkiem dobre podejście do życia i mogę się z nim utożsamiać. A przynajmniej częściowo. Ta rodzinna maksyma osadza się na wierze, że szczęśliwe zakończenia nigdy się nie zdarzają. Ja wolę wierzyć, że jednak czasem się pojawiają. Może tę moją postawę cechuje naiwność, albo nadmierny optymizm. A może nie. Nieważne. Jest po prostu moja. Wydaje mi się, że podobne przesłanie wyłania się z tej książki - by radzić sobie z życiem na swój własny sposób, nie zważając na to, co mówią inni, być sobą oraz mieć nadzieję, że zawsze będzie przy nas bliska osoba, ktoś, kto nas zrozumie. Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć nam wszystkim, byśmy mijali zdrowi otwarte okna.


Tytuł: Hotel New Hampshire
Autor: John Irving
Tłumacz: Michał Kłobukowski
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: marzec 2016
Liczba stron: 560
ISBN: 978-83-8069-273-2

Czarna Kolonia - Arkady Saulski

Żołnierskie boje

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Okno.
Spoglądam przez nie.
Dzień chyli się ku końcowi. Ostatnie promienie słońca odbijają się od szyb budynku po drugiej stronie ulicy.
Siadam.
Na fotelu wygodnym, dużym, z drewnianymi nóżkami. Przykrywa go narzuta. Szara. Jakaż ona mięciutka!
Trzymam w ręku książkę.
Debiutanta. Z okładką Tomasza Marońskiego. Czerwoną. Dynamiczną. Dopracowaną. Z żołnierzami na ziemi i statkami bojowymi na górze.
Myśli krążą wokół fabuły.
Korporacje wyciągają ręce po nowe planety. Terraformacja Marsa. Najemnicy. Krwawe walki.
Ciekawość.
Co mnie czeka?
Otwieram książkę.
Czytam.

Przenieśmy się w przyszłość. Wyobraźcie sobie, że Mars poddano procesom terraformowania i po długich latach wreszcie skolonizowano. Jakże tam pięknie! Pełen kolaż barw: zielone łąki, dżungle, czerwone pustynie, krystalicznie przejrzyste jeziora, białe lodowce, kolorowe rośliny. Pośród tego wspaniałego krajobrazu stoją jasne budynki kolonistów, po czystych ulicach przechadzają się zadowoleni mieszkańcy, dzieci bawią się na placykach. Jak powiedziałby nasz szortalowy Nieświeć, normalny zdrowy raj! Byłby nim, gdyby to nie były jedynie reklamy. Taki właśnie wizerunek Marsa pokazywany jest na Ziemi przez wielkie firmy, które przejęły pełną kontrolę nad zdobywaniem kosmosu. A jak naprawdę wygląda sytuacja na, już nie tak czerwonej, planecie? Na własnej skórze przekona się o tym sierżant Kera Puławska. Wraz z wieloma innymi najemnikami stanowiącymi armię korporacji ma zasilić Korpus Obrony Kolonii. Przynajmniej oficjalnie.

Okładka, streszczenie powieści wzbudziły we mnie przekonanie, że będę miała do czynienia z militarną fantastyką, a tym samym pojawiło się też pewne wyobrażenie co do formy książki. Niespodzianka pojawiła się już na samym początku. Zaskoczyła mnie pierwsza scena. Podwójnie. I nie mogę powiedzieć, że pozytywnie.
Jeśli nieco zdziwił Was wygląd mojego wstępu, to już wiecie, co poczułam po przeczytaniu pierwszych zdań książki. Po pierwsze, zrodziła się pewna obawa, że całość będzie napisana w tym stylu, a przecież poetyckość nijak ma się do starć na futurystycznym polu walki. Szczęśliwie nie była, choć sporadycznie zdarzały się jeszcze tego typu wtręty. Niestety, początkowo i tak czytało mi się topornie, nie mogłam wbić się w rytm historii. Potem było lepiej, ale myślę, iż wynika to raczej z faktu, że po prostu przyzwyczaiłam się do stylu autora.
Po drugie, do końca lektury zastanawiałam się, czemu akurat ta scena została wybrana na rozpoczęcie powieści. Żaden pomysł nie przyszedł mi do głowy. Może i ma związek z relacjami między główną bohaterką a jej ojcem, ale bez przesady. W moim odczuciu, wystarczyłyby spokojnie późniejsze wzmianki w tekście. Zwłaszcza, że przedstawiona opowieść skupia się przede wszystkim na walkach i tajemnicach Marsa.

Prawdę mówiąc, w "Czarnej Kolonii" znalazło się jeszcze parę innych elementów, które wywoływały u mnie zdumienie. Dla przykładu, rozczarowujący mikro-wątek poboczny dotyczący halucynacji. Kto wie, może okazał się on dla mnie nic nie znaczącą wstawką, dlatego że zbytnio zaangażowałam swoją wyobraźnię kombinując z nie wiadomo jakimi powiązaniami. Podobne oczekiwania miałam w stosunku do niektórych informacji, które autor wrzucał tu i ówdzie. Wydawało mi się, że jeśli już pojawiła się jakaś wzmianka, to ma ona znaczenie dla historii, że prędzej czy później, w jakikolwiek sposób, okaże się ważna, a nie zawsze tak było. [W sumie, w tym przypadku, winę mogę zrzucić na Czechowa, a nie na moje przesadne wymagania.] Z drugiej strony, powieść ta stanowi początek większej serii, "Kronik Czerwonej Kompanii", może zatem są to tylko pozornie nieistotne sceny, które będą miały swoje rozwinięcie w dalszych częściach.

Niewątpliwie aspekt militarny stanowi istotny element omawianej powieści. Na to narzekać nie można. Szczerze mówiąc, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest to czynnik najważniejszy, dla którego fabuła jest tłem, a właściwie pretekstem do zaistnienia walk. Nie brakuje akcji wojskowych, starć na planecie i w kosmosie. Sceny opisane są na tyle drobiazgowo i obrazowo, że z łatwością ożywiają przed oczami.

W "Czarnej Kolonii" pojawiają się przede wszystkim żołnierze, którzy scharakteryzowani są, powiedzmy, po żołnierskiemu: oszczędnie, jednowymiarowo, nie wyróżniają się niczym szczególnym. No dobrze, jest coś, co rzuca się w oczy, przynajmniej moje. Niejednokrotnie nie mogłam pozbyć się wrażenia, że oni tam wszyscy to nałogowi palacze: jeśli nie walczą, to tylko palą papierosy. Oczywiście, są też wprowadzane bardziej osobiste informacje, dotyczące niektórych postaci, ale niespecjalnie dodały one im wymiaru. We mnie, w każdym razie, żaden z bohaterów większych emocji nie wzbudził.

Podsumowując, książka składa się z krótkich rozdziałów, akcja jest dynamiczna, jeśli więc macie ochotę przeczytać coś lekkiego o żołnierzach i walkach, to powieść może Wam się spodobać. Jeśli jednak wolicie bardziej rozbudowaną i skomplikowaną fabułę, wyrazistsze postacie, liczycie na coś świeżego, to możecie poczuć niedosyt. Jak wspomniałam, "Czarna Kolonia" to debiut literacki i równocześnie pierwszy tom większej serii. Możliwe więc, że autor dopiero się rozgrzewa, a lektura kolejnych części przyniesie większe zadowolenie. Zobaczymy.


Tytuł: Czarna Kolonia
Autor: Arkady Saulski
Wydawca: Drageus Publishing House
Data wydania: 16.03.2016
Liczba stron: 340
ISBN: 978-83-64030-76-5

Hipoteza zła - Donato Carrisi

Po mrocznej stronie życia

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Czy doświadczyliście kiedykolwiek pragnienia, aby zniknąć? Żeby rzucić wszystko i zacząć od nowa? Donato Carrisi uważa, że każdy z nas kiedyś czuł taką potrzebę. Jak można przeczytać w książce, temat zniknięć od dawna zajmował jego myśli, dlatego powstała ta powieść - historia o ludziach, którzy zniknęli dla świata, by znów, po latach, do niego wrócić. Trzeba przyznać, że pomysł jest interesujący. Czemu postanowili uciec? Co skłoniło ich do powrotu? Czy można, tak do końca, uwolnić się od swojej przeszłości?

Mila Vasquez pracuje w Przedpiekle, czyli biurze osób zaginionych znajdującym się w siedzibie wydziału policji federalnej. Nie jest to praca łatwa, ani nie daje wielkiej szansy na awans, kiedy szafa wypełniona jest mnóstwem niewyjaśnionych spraw. Codziennie, ze ścian wpatrują się w człowieka setki oczu należące do ludzi zaginionych - mężczyzn, kobiet, dzieci, bogatych, biednych, starych, młodych. Nie wiadomo, czy zniknęli z własnej woli, a może ktoś im w tym pomógł. Żyją, czy też ich ciała gniją gdzieś już od dłuższego czasu. Policjanci trzymają się od Przedpiekla z daleka, jakby to miejsce mogło ściągnąć na nich klątwę nierozwiązanych spraw. Zabójstwo rodziny biznesmena każe im jednak skierować swe kroki do Mili. Tylko ona może im powiedzieć coś więcej o mordercy, którego wizerunek od lat wisi na ścianie Przedpiekla.

Donato Carrisi sporo miejsca poświęca człowiekowi, jego myślom, emocjom, motywacjom. Szczególnie interesuje go ta ciemna strona osobowości, która drzemie w każdym z nas. Uleganie mrocznej naturze nie oznacza jedynie zabijania, znęcania się, wyśmiewania, czy innych działań skierowanych przeciwko drugiej osobie. Dotyczy to również zachowań autodestrukcyjnych: samookaleczenia, uzależnienia, rezygnacji, izolacji, samoudręczenia psychicznego. Może też przybierać formę obserwacji - zaglądamy na ciemną stronę oglądając horrory, czytając o zbrodniach, śledząc w telewizji tragedie. Mrok jest częścią nas, bez niego nie potrafilibyśmy rozpoznać światła. Świadomość istnienia tych dwóch wartości pozwala nam ustalać granice, dzięki którym potrafimy określić, co jest dobre, a co złe. Problem pojawia się, gdy te granice zaczynają się zacierać. Nagle może się okazać, że dobro zamienia się zło, bo nasze szlachetne uczynki przynoszą więcej szkody niż pożytku. Możliwe są też sytuacje, w których ktoś czyni źle w dobrej intencji. Dobro i zło przestaje być czymś obiektywnym, a staje się żywym tworem reagującym na otoczenie.

W powieści zarówno miasto, jak i czas, są nieokreślone. Taki zabieg sugeruje, że pokazana historia może zdarzyć się wszędzie i w każdej chwili. Autor bardziej skupia się na umysłach bohaterów, ludzkich słabościach i motywacjach ich działań. Większość postaci pojawiających się w książce jest skrzywiona przez wcześniejsze doświadczenia, nie bardzo odnajduje się wśród innych, albo nie potrafi poradzić sobie ze stresem. Miejscami miałam wrażenie, że są one nieco przerysowane, jakby autor chciał w ten sposób podkreślić ciemną stronę ludzkiej natury. To jednak nie zwiększyło mojej wrażliwości; prawdę mówiąc, przez większą część czasu bohaterzy pozostawili mnie obojętną na ich rozterki. Sama akcja prowadzona jest sprawnie. Carrisi stopniowo odkrywa karty, nie komplikując przesadnie fabuły. Rozdziały są krótkie, język może nie jest specjalnie barwny i bogaty, ale wystarczająco przyzwoity do lekkiego czytania. Niekiedy autor powtarza się, parokrotnie przypominając czytelnikom konkretne informacje, nie jest to jednak mocno uciążliwe. W opisach scen, bohaterów, zjawisk potrafi być niezwykle drobiazgowy, miejscami nawet przesadnie. Ogólnie, dzięki umiejętnie budowanemu napięciu, książka potrafi czytelnika wciągnąć na dłuższy czas.

"Hipoteza zła" to drugi tom przygód Mili Vasquez. Nieznajomość pierwszej części cyklu nie wpływa niekorzystnie na zorientowanie się w fabule, za to może pomóc w lepszym zrozumieniu Mili. Niejednokrotnie bohaterka myślami wraca do sprawy opisanej w "Zaklinaczu", zwłaszcza do emocji, które w niej ta sprawa wywołała. Ostania scena jest otwarta i intrygująca, ale również stanowi echo wydarzeń z pierwszego tomu. Niemniej jednak, książka porusza ciekawe kwestie, a historia może wzbudzić zainteresowanie. Może nie ma co liczyć na wielkie napięcie i dreszcze przerażenia, ale na pewno czas spędzony z lekturą będzie można zaliczyć do udanych.


Tytuł: Hipoteza zła
Autor: Donato Carrisi
Tłumacz: Jan Jackowicz
Wydawca: Albatros
Data wydania: 17.02.2016
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-7885-457-9

Hotel Marigold - Deborah Moggach

Czas na zmiany

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Oglądaliście film, który powstał na podstawie powieści Moggach? Ja tak i podobał mi się. Można było w nim zobaczyć historię grupki starszych ludzi, o odmiennych osobowościach i dźwigających różny bagaż doświadczeń życiowych, którzy znaleźli się daleko od swoich rodzinnych domów. Film niósł ze sobą pozytywne przesłanie, pokazywał, że nigdy nie jest za późno, żeby zmienić coś w swoim życiu: przynieść ulgę sumieniu, ponownie się zakochać, zacząć samemu podejmować decyzje, czy nauczyć się czerpać radość z każdej chwili. Biorąc do ręki książkę znów przed oczami pojawili się aktorzy grający w filmie: Judi Dench (tak, okładka pomogła), Maggie Smith, Bill Nighy czy Dev Patel, który wcielił się w Sonniego, właściciela hotelu, który tak uroczo tryskał zapałem i optymizmem. Natomiast kiedy zaczęłam ją czytać, szybko przekonałam się, że ekranizacja stanowi jedynie luźną interpretację powieści. Są to właściwie dwa różne dzieła, które łączy miejsce akcji, imiona bohaterów oraz, powiedzmy, ogólny przekaz.

Wszystko zaczęło się od Raviego Kappora, który nie znosił swojego teścia. Od kiedy Norman został wyrzucony z kolejnego domu spokojnej starości i zamieszkał razem ze swoją córką, Pauline, nerwy Raviego wciąż były rozpalone do czerwoności. Ze swoich żalów zwierzył się Sonniemu, kuzynowi, który do Anglii przyleciał w interesach. Sonny miał prawdziwą żyłkę do biznesu i potrafił wyczuć doskonałą okazję do zarobku. To właśnie on wpadł na pomysł urządzenia domu spokojnej starości w dalekich Indiach, dzięki czemu Ravi mógł pozbyć się swojego dokuczliwego teścia. Machina organizacyjna ruszyła i po jakimś czasie Hotel Marigold zapełnił się angielskimi emerytami.

Na kartkach powieści spotyka się wiele postaci. Uogólniając, można je podzielić na dwie grupy: osoby w wieku +/- pięćdziesiąt, oraz emeryci po siedemdziesiątce. Niektóre z nich możemy mniej lub bardziej poznać, usłyszeć ich myśli, inne pojawiają się na chwilę i szybko znikają, ale wszystkie wykreowane są realistyczne, na to narzekać nie można. Niestety, nie ma większej szansy, żeby bardziej zżyć się z którąś z nich, czy lepiej zrozumieć jej postępowanie. Autorka przeskakuje od jednej do drugiej, albo wprowadza kogoś nowego. Jest ich zwyczajnie za dużo, tu nawet statysta ma swoje pięć minut. A przecież naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla fabuły informacja, że jeden z takich statystów rozmyśla o tym, że znudził go obecny chłopak, albo że inna statystka "pożera" w myślach każdego napotkanego mężczyznę, bo pobyt w Indiach tak rozpalił jej żądze, że chodzi wiecznie napalona. Z tego też względu trudno powiedzieć, że czyta się opowieść tylko o emerytach i rozterkach starości. Jest to raczej historia o ludziach, a dokładniej nieszczęśliwych ludziach, których, niezależnie od wieku, dręczą różne problemy. Czują się źle w małżeństwie, bo nagle druga osoba staje się kimś obcym, wkrada się nuda, rutyna, brak zrozumienia, albo uświadamiają sobie, że życie z tą drugą połówką to była jedna wielka pomyłka. Dzieci nie dogadują się z rodzicami. Rodzicom łatwiej przychodzi rozmowa i okazywanie czułości osobom obcym osobom niż własnym dzieciom; z drugiej zaś strony są matki, których jedynym celem życia są właśnie dzieci. Inni cierpią na samotność, brak czułości, poczucie zagubienia w życiu, nieważności. Jeszcze inni, zmagają się z chorobami i ograniczeniami ciała, czy też próbują na wszelkie sposoby udowodnić, że wciąż są atrakcyjni dla płci przeciwnej i potrafią wykazać się w łóżku.

W tle historii pojawiają się też Indie - biedne, głośne, zatłoczone, brudne, z kalekami leżącymi na każdym rogu ulicy, produkujące same tandety (np. samoprzylepne karteczki, które się nie kleją), przyprawiające każdego turystę o biegunkę, ale równocześnie dbające, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, o starych ludzi. Obcokrajowców przyciągają do nich piękne zachody słońca i mistyka. Pełno tam mędrców, którzy chętnie pomagają zwykłym śmiertelnikom wznieść się na wyżyny oświecenia duchowego. Ten wymiar religijny autorka podkreśliła umieszczając na początku każdego rozdziału cytaty hinduskich poetów, nauczycieli duchowych, Buddy czy fragmenty mantr, choć można odnieść wrażenie, że stosunek autorki do hinduizmu bywa momentami nieco prześmiewczy.

Książka jest nierówna, składa się z dobrych oraz kiepskich, naciąganych i zupełnie niepotrzebnych scen. Jak wspomniałam na początku, książka i film stanowią dwa odrębne dzieła, ale nie mogę się powstrzymać przed ich porównaniem. Zaletą filmu jest ograniczenie do konkretnej grupy starszych bohaterów, dzięki czemu lepiej można ich poznać, zaobserwować jak zmieniali się i rozpoczynali nowe życie. W książce tego zabrakło, panuje w niej zbytnie rozproszenie i nadmiernie rozdrabnianie na nic nieznaczące szczegóły. Niemniej jednak, przesłanie wydaje się jasne - na każdym etapie życia podejmujemy decyzje, które wpływają potem na nasz dalszy los, i zawsze jest czas, by zmienić coś na lepsze. Zatem, celebrujmy zmiany.


Tytuł: Hotel Marigold
Autor: Deborah Moggach
Tłumacz: Magdalena Hermanowska
Wydawca: Rebis
Data wydania: 02.02.2016
Liczba stron: 384
ISBN: 978-83-7818-834-6

wtorek, 19 grudnia 2017

Aleja Tajemnic - John Irving

Żyjąc przeszłością

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Aleja Tajemnic, La Calzada de los Misterios, to szeroka, meksykańska ulica prowadząca do Bazyliki Matki Bożej z Guadalupe. To również tytuł najnowszej powieści Johna Irvinga, w której Meksyk i religijność zajmują ważne miejsce, choć nie tak istotne, jak wspomnienia.

Juan Diego jest pisarzem i kaleką. Już od ponad pół wieku chodzi po świecie. Zawsze powtarza, że czas ten podzielony jest na dwa oddzielne życia. Pierwsze, to okres jego dzieciństwa i wczesnego dorastania, które spędził w Meksyku, jako tak zwane dziecko wysypiska (un niño de la basura). Drugie życie rozpoczął po dotarciu do Stanów Zjednoczonych. Po wielu latach, spędzonych w nowej ojczyźnie, Diego wyrusza w podróż na Filipiny, aby zrealizować obietnicę, którą złożył w dzieciństwie amerykańskiemu dekownikowi. Szybko okazuje się, że będzie to wyjątkowo wyprawa, nie tylko ze względu na osoby, które spotka na swej drodze, ale przede wszystkim dlatego, że będzie to również podróż w czasie, do lat spędzonych w Meksyku.

Jaka była pierwsza myśl, która nasunęła mi się jeszcze w trakcie lektury? Otóż, że jest to powieść o trwaniu w przeszłości. W sercu Juana Diego wyjątkowe miejsce zajmuje jego dzieciństwo. Był to okres, który ukształtował jego światopogląd, a sytuacje, w jakich się znalazł i osoby, które wówczas znał i poznał, wywarły ogromny wpływ na jego późniejsze życie. Bohater wciąż na nowo przeżywa minione chwile, nadal wywołują one emocje spychając chwilę obecną na dalszy plan. Odzwierciedla się to w jego wspomnieniach i snach o dawnym życiu - są o wiele barwniejsze, wyraźniejsze i bardziej namacalne niż jego teraźniejszość. Zupełnie tak, jakby przeszłość domagała się od Juana Diego uporządkowania, zrozumienia i pogodzenia.

Odniosłam wrażenie, że również dla autora ta książka jest swego rodzaju podróżą w przeszłość. Niejednokrotnie są wyraźne nawiązania do jego wcześniejszych powieści, ponownie znaleźć można znane dla niego motywy. Irving bez skrępowania pisze o seksie, homoseksualizmie, transwestytach, prostytutkach, aborcji. Bohaterowie wyrażają rzeczowe, dla niektórych być może kontrowersyjne, opinie na temat religii i kościoła. Najważniejsze znaczenie ma jednak sam człowiek, jego emocje i więzi międzyludzkie. To właśnie bliskość z innymi nadaje sens życiu. Dzięki niej możemy poczuć się kochani, zrozumiani, akceptowani. Brak bliskiej osoby prowadzi do samotności, która tak doskwierała Juanowi Diego w jego dojrzałej egzystencji.

Można powiedzieć, że kiedy wspominamy dawne czasy znajdujemy się jakby w innym wymiarze. Otaczający świat przestaje się liczyć, czas gdzieś znika, a nas zalewają obrazy przeszłości, równie realne jak wtedy, gdy pierwszy raz je doświadczaliśmy. Właśnie taki nastrój oderwania, nierealności i niesamowitości panuje w powieści. Przeszłość nieustannie i płynnie przeplata się z teraźniejszością. Nieraz sam bohater gubi się w odbiorze rzeczywistości i nie wie, czy to dlatego, że zalała go akurat fala wspomnień, czy po prostu zasnął gdzieś w drodze. Obecne są posągi łypiące złym spojrzeniem, czy też rozważania nad przeznaczeniem, nieuchronnością ścieżek losu. Bohaterzy poszukują cudów, które dałyby nadzieję i zmieniły życie. W ten trend wpisuje się również postać rok młodszej siostry Juana Diego, będąca równocześnie najciekawszą i najbardziej intrygującą osobą tej powieści. Lupe jest młodziutką dziewczynką, posługującą się językiem, który rozumie tylko jej brat, czytającą w myślach, bezbłędnie odkrywającą przeszłość innych. Jest również głęboko przekonana, że zna przyszłość, przynajmniej swoją i brata, która to wiedza, z kolei, determinuje jej działania.  

Czytając "Aleję Tajemnic" ma się wrażenie spotkania ze starym, dobrym przyjacielem, po którym wiadomo, czego się spodziewać. Irving może nie zaskakuje, ponieważ wciąż porusza te same tematy, ale równocześnie potrafi o tym samym opowiadać w nowy, atrakcyjny sposób. Zatem spotkanie na pewno można zaliczyć do udanych. Jak zawsze, autor korzysta z ironii i komizmu, choć sama historia nasycona jest melancholią, fatalizmem, refleksją oraz atmosferą przemijania. Natomiast sposób w jaki prowadzi fabułę, plastyczność opisów, interesujące i barwne postacie, język sprawiają, że powieść niezmiennie wciąga w swój świat i skłania do chwili zadumy. Można się zastanawiać, czy trwanie w przeszłości jest dobre, albo mówić, że lepiej patrzeć do przodu niż wiecznie oglądać się za siebie. To jednak nie zmieni faktu, że minione wydarzenia wpłynęły na nas i zdecydowały o tym, jacy jesteśmy teraz.


Tytuł: Aleja Tajemnic
Autor: John Irving
Tłumacz: Magdalena Moltzan - Małkowska
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: styczeń 2016
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-8069-228-2

Jednakowo odmienni. Dlaczego możemy zmieniać swoje geny - Tim Spector

Epigenetyczna regulacja

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Kiedy rozejrzysz się dookoła na ulicy, w pracy, w szkole, widzisz ludzi o odmiennym wyglądzie, zachowaniu, osobowości. Jeśli, tak jak ja, masz rodzeństwo, to wiesz, że Twój brat czy siostra jest inną osobą niż Ty, nawet jeśli macie wiele podobnych cech czy zainteresowań. Oczywiste zatem, że ludzie między sobą różnią się. A jak wygląda sytuacja w przypadku bliźniąt jednojajowych? Na pierwszy rzut oka wydają się być tacy sami - mają ten sam wygląd, mimikę, sposób wyrażania się, podobne upodobania. Jednak kiedy przyjrzeć się im bliżej, zauważy się rozbieżności w osobowości, temperamencie czy chorobach, na które zapadają. Jak to się dzieje, że takie dwa klony*, posiadające identyczne geny, dorastające w tym samym środowisku (poczynając od tego płodowego), potrafią tak bardzo różnić się od siebie? W "Jednakowo odmiennych" Spector bliżej przyjrzał się temu tematowi, sporządzając listę podobieństw i różnic między badanymi bliźniętami.

Bardzo długo utrzymywał się pogląd, zgodnie z którym to geny samodzielnie decydują o naszych cechach. Uważano, że geny nie podlegają zmianom, cechy nabyte pod wpływem czynników środowiskowych nie mogą być dziedziczone, a około 98% naszego genomu stanowi śmieciowe, niepełniące żadnej funkcji DNA. Wraz z rozwojem technik badawczych i prowadzeniu kolejnych doświadczeń, spojrzenie na materiał genetyczny uległo całkowitej zmianie. Dziś już wiadomo, że wiele cech i chorób (pomijając rzadkie choroby jednogenowe, jak np. choroba Huntingtona), zależy od setek, a nawet tysięcy genów. W swojej książce Spector pokazuje, że na to, jak funkcjonujemy, wpływają łącznie trzy elementy: geny, środowisko oraz zjawiska epigenetyczne (procesy, które włączają i wyłączają geny).

Swoje rozważania rozpoczyna od krótkiej historii epigenetyki, przedstawiając alternatywne, wobec darwinizmu, koncepcje dziedziczenia. Następnie poddaje analizie różnorodne cechy, jak np. otyłość, długowieczność, homoseksualizm, poczucie szczęścia, temperament seksualny, talent, religijność, skłonność do przestępstwa czy zachorowalność na nowotwory. Do tematu podchodzi z różnych stron, biorąc pod uwagę aspekty biologiczne, kulturowe, wychowanie. W książce przeczytać można o wielu interesujących przykładach, które pokazują, jak rozmaite elementy, wzajemnie współpracujące, oddziałują na nasz organizm. Dowiemy się chociażby o tym, że dieta rodziców w istotny sposób wpływa na nasze życie, przytulanie dziecka aktywuje u niego geny związane z empatią, przewlekły stres przyczynia się do skrócenia długości telomerów, a także prawdopodobnie wyłącza geny, które są ważne w prawidłowym rozwoju i pracy serca, albo że długotrwały trening w takich dziedzinach jak muzyka czy językoznawstwo prowadzi do zwiększenia ilości substancji szarej w niektórych obszarach mózgu. Ciekawym rozdziałem jest ten poświęcony genom bakterii (przy jego okazji przypomniał mi się zajmujący esej Istvana Vizvary pt. Co trawi krowa?). Ze swoimi genami i białkami, bakterie mogą na nas wpływać zmieniając, na przykład, przepuszczalność ścian jelit, oddziaływać na układ odpornościowy czy proces starzenia się.

Jak zatem widzicie, "Jednakowo odmienni" dostarczą Wam wielu pouczających informacji. Równie istotne jest to, że Spector przedstawia wiele teorii, hipotez, domysłów, potwierdzonych wyników badań własnej ekipy naukowców, a także dużą liczbę odkryć innych grup (źródła podaje na bieżąco, na dole danej strony). Posiłkuje się sporą ilością przykładów z życia bliźniąt, uzupełniając całość o własne uwagi i komentarze, nieraz ironiczne. To wszystko przydaje książce wiarygodności, warto więc po nią sięgnąć. Według mnie jest to interesująca lektura, zwłaszcza dla tych, których ciekawi funkcjonowanie organizmów żywych. Mnie, w każdym razie, podobała się.

Jakie wnioski płyną z "Jednakowo odmiennych"? Jesteśmy niezwykle skomplikowanymi maszynami. Nasze geny cechuje elastyczność, co z kolei oznacza pewną nieprzewidywalność w późniejszej reakcji na różne czynniki na nas działające, ale i większą zmienność, dzięki której mamy szansę na dostosowanie się oraz przetrwanie. Epigenetyka pokazuje, że styl życia, środowisko, w którym żyjemy, wychowanie mogą wpływać na stan naszego organizmu. Nie można już zatem zwalać winy na "złe" geny. Mimo rozwoju techniki, ogromnej ilości doświadczeń, wciąż jeszcze wiele pozostaje do wyjaśnienia.


Tytuł: Jednakowo odmienni. Dlaczego możemy zmieniać swoje geny
Autor: Tim Spector
Tłumacz: Olga Orzyłowska-Śliwińska
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: listopad 2015
Liczba stron: 335
ISBN: 978-83-8069-179-7

*choć, prawdę mówiąc, powinnam użyć liczby pojedynczej, ponieważ grupa organizmów o takim samym genotypie to, według nomenklatury naukowej, "klon", a nie "klony"