Hotelowe perypetie
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.
W
moje ręce trafiła kolejna książka Johna Irvinga, którego prozę zdążyłam
już bardzo polubić. Nie przeszkadza mi powtarzalność, używanie tych
samych rekwizytów. Zawsze znajduję w niej coś, co w danej chwili do mnie
przemawia, skłania do zamyślenia, czy trafia w jakąś wrażliwą nutę. Tym
razem autor zabiera nas do hotelu i możecie być pewni, że będzie
nietypowo i emocjonalnie.
"Hotel New Hampshire" to
opowieść o losach rodziny Berrych. Rozpoczyna się ona od historii
romansu rodziców. Win Berry i Mary Bates poznali się w wieku
dziewiętnastu lat, kiedy to latem trzydziestego dziewiątego roku zostali
pracownikami sezonowymi w pensjonacie Aburthnot-Na-Przymorzu. To tam
się pokochali i zdecydowali rozpocząć wspólną podróż przez życie. A
potem? Potem, jak zwykle, raz było pod górę, raz z górki. Stopniowo na
świat przychodziły dzieci: Frank, Franny, John (narrator), Lilly i Jajo.
W ich wychowaniu aktywny udział brał dziadek, trener Bob. Swoją rolę
odegrały też zwierzęta domowe: niedźwiedź Stan Maine vel Żarł oraz
pierdzący, ale kochający labrador Smutek, którego imię niejednokrotnie
nabiera symbolicznego znaczenia, wkradając się, w najmniej oczekiwanych
momentach, w życie familii. Członkowie klanu Berrych wplątują się w
zwariowane sytuacje, dotykają ich dramaty, ale nie brakuje też chwil
radosnych. Na swojej drodze spotykają przeróżnych ludzi: sportowców,
skrzywdzone kobiety, prostytutki, radykałów, którzy w mniejszym lub
większym stopniu wpływają na ich dalsze dzieje.
Jak to zwykle
bywa w książkach Irvinga, tak i tutaj nie brakuje barwnych postaci, jak
chociażby Win żyjący w czasie przyszłym, którego wizje stworzenia
wspaniałego hotelu nadają kierunek życiu całej rodziny. Mary niezmiennie
lojalna mężowi, cierpliwie porządkująca rzeczywistość wywróconą przez
niego do góry nogami. Frank, homoseksualista, rodzinny ekonomista i
wyznawca sekty totalnej odmowy. Franny najbardziej hałaśliwa,
przebojowa, ale i najsilniejsza wewnętrznie z całej rodziny, odważnie
biorąca odpowiedzialność za swoje czyny. John podnoszący sztangi, by nie
poczuć się nigdy więcej bezradnym. Malutka i skryta Lilly, usilnie
próbująca "rosnąć". Susie o niedźwiedziej duszy, czy Freud drugi,
wiedeński Żyd, idealista i pierwszy właściciel Stana Maine.
Postacie
powieści mogą wydawać się niektórym zbyt ekscentryczne, dziwaczne,
wydarzenia zanadto zwariowane i całkowicie nierealne, a całość
nadmiernie przesycona erotyzmem. I co z tego, jak powiedziałby trener
Bob. Takie są właśnie cechy charakterystyczne Irvinga, dzięki którym
potrafi stworzyć wspaniałą opowieść. Jego pisarstwo jest niezwykle
obrazowe, pełne wrażeń, emocji i barw. Niczym prawdziwy gawędziarz
wciąga czytelnika w stworzony przez siebie świat. Umiejętnie żonglując
przesadą, absurdem, humorem i ironią przekazuje prawdy, być może
oczywiste, ale do których nie zawsze łatwo się zastosować, a czasem w
ogóle są nieuświadamiane. Łatwo oceniamy innych, przyklejając im
przeróżne etykietki, np. cudak, odludek, zboczony homo, zapominając, że
każdy z nas ma swoje własne, mniejsze czy większe, dziwactwa. Różnimy
się, ale jednocześnie jesteśmy tacy sami. Wszyscy poszukujemy w życiu
szczęścia, miłości, bliskości, nikogo nie omijają problemy i, tak jak
widać w "Hotelu...", zawsze kiedyś przychodzi czas, gdy musimy poradzić
sobie ze stratą, z bolesnymi doświadczeniami, dogadać się ze sobą i
światem, czy zrozumieć targające nami uczucia. Nie raz, i nie dwa,
możemy się przekonać, że prawdziwe życie potrafi być nieprzewidywalne i
bardziej zaskakujące, niż to opisane w książkach.
W tle perypetii
rodzinnych zobaczyć można małomiasteczkową, amerykańską społeczność
oraz Wiedeń lat pięćdziesiątych. Tu i tam przemykają uwagi o
antysemityzmie, drugiej wojnie światowej, radykałach chcących zmieniać
świat, w ich mniemaniu na lepsze, bez względu na koszty, albo o
literaturze. Jednak głównym tematem przewijającym się przez całą powieść
jest gwałt. Zarówno, jeśli chodzi o podejście otoczenia do tego
wydarzenia, jak i reakcję samych pokrzywdzonych. Wszystko zależy od
osobowości kobiety, jej stosunku do życia i od bliskich osób. Wagę tych
ostatnich autor często podkreśla. Nie tylko jako pomoc w poradzeniu
sobie z trudnym przeżyciem, ale tak ogólnie. Dla bliskich jesteśmy
normalni, nawet jeśli na zewnątrz inni mówią o nas inaczej. To oni
pozwalają nam utrzymać się na powierzchni w tym zwariowanym świecie,
wiernie przy nas trwają, akceptują oraz dzielą nasze smutki i radości.
Pewnie
już domyślacie się, że powieść wywołuje w człowieku cały wachlarz
emocji. Raz wzbudza uśmiech, by za chwilę zasmucić, albo zezłościć. "Hotel..".
to przykład literatury, która nie pozostawia czytelnika obojętnym, a
dzięki temu na dłużej zapada w pamięci. Mnie zostawiła z pozytywnymi
odczuciami, może dlatego, że los nie oszczędzał rodziny Berrych, a mimo
to, za każdym razem, udawało im się wstać i iść do przodu. Z pewnością
zawdzięczają to trenerowi Bobowi i jego radosnemu fatalizmowi, zgodnie z
którym nieszczęścia, nieuchronność niektórych rzeczy wcale nie musi
odbierać życiu radości, marzeń, zapału i energii. Bo czemuż przejmować
się czymś, czego nie można zmienić? Tak już jest i koniec. Myślę, że to
całkiem dobre podejście do życia i mogę się z nim utożsamiać. A
przynajmniej częściowo. Ta rodzinna maksyma osadza się na wierze, że
szczęśliwe zakończenia nigdy się nie zdarzają. Ja wolę wierzyć, że
jednak czasem się pojawiają. Może tę moją postawę cechuje naiwność, albo
nadmierny optymizm. A może nie. Nieważne. Jest po prostu moja. Wydaje
mi się, że podobne przesłanie wyłania się z tej książki - by radzić
sobie z życiem na swój własny sposób, nie zważając na to, co mówią inni,
być sobą oraz mieć nadzieję, że zawsze będzie przy nas bliska osoba,
ktoś, kto nas zrozumie. Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak
życzyć nam wszystkim, byśmy mijali zdrowi otwarte okna.
Tytuł: Hotel New Hampshire
Autor: John Irving
Tłumacz: Michał Kłobukowski
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: marzec 2016
Liczba stron: 560
ISBN: 978-83-8069-273-2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz