Żołnierskie boje
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.
Okno.
Spoglądam przez nie.
Dzień chyli się ku końcowi. Ostatnie promienie słońca odbijają się od szyb budynku po drugiej stronie ulicy.
Siadam.
Na fotelu wygodnym, dużym, z drewnianymi nóżkami. Przykrywa go narzuta. Szara. Jakaż ona mięciutka!
Trzymam w ręku książkę.
Debiutanta.
Z okładką Tomasza Marońskiego. Czerwoną. Dynamiczną. Dopracowaną. Z
żołnierzami na ziemi i statkami bojowymi na górze.
Myśli krążą wokół fabuły.
Korporacje wyciągają ręce po nowe planety. Terraformacja Marsa. Najemnicy. Krwawe walki.
Ciekawość.
Co mnie czeka?
Otwieram książkę.
Czytam.
Przenieśmy
się w przyszłość. Wyobraźcie sobie, że Mars poddano procesom
terraformowania i po długich latach wreszcie skolonizowano. Jakże tam
pięknie! Pełen kolaż barw: zielone łąki, dżungle, czerwone pustynie,
krystalicznie przejrzyste jeziora, białe lodowce, kolorowe rośliny.
Pośród tego wspaniałego krajobrazu stoją jasne budynki kolonistów, po
czystych ulicach przechadzają się zadowoleni mieszkańcy, dzieci bawią
się na placykach. Jak powiedziałby nasz szortalowy Nieświeć, normalny
zdrowy raj! Byłby nim, gdyby to nie były jedynie reklamy. Taki właśnie
wizerunek Marsa pokazywany jest na Ziemi przez wielkie firmy, które
przejęły pełną kontrolę nad zdobywaniem kosmosu. A jak naprawdę wygląda
sytuacja na, już nie tak czerwonej, planecie? Na własnej skórze przekona
się o tym sierżant Kera Puławska. Wraz z wieloma innymi najemnikami
stanowiącymi armię korporacji ma zasilić Korpus Obrony Kolonii.
Przynajmniej oficjalnie.
Okładka, streszczenie powieści
wzbudziły we mnie przekonanie, że będę miała do czynienia z militarną
fantastyką, a tym samym pojawiło się też pewne wyobrażenie co do formy
książki. Niespodzianka pojawiła się już na samym początku. Zaskoczyła
mnie pierwsza scena. Podwójnie. I nie mogę powiedzieć, że pozytywnie.
Jeśli
nieco zdziwił Was wygląd mojego wstępu, to już wiecie, co poczułam po
przeczytaniu pierwszych zdań książki. Po pierwsze, zrodziła się pewna
obawa, że całość będzie napisana w tym stylu, a przecież poetyckość
nijak ma się do starć na futurystycznym polu walki. Szczęśliwie nie
była, choć sporadycznie zdarzały się jeszcze tego typu wtręty. Niestety,
początkowo i tak czytało mi się topornie, nie mogłam wbić się w rytm
historii. Potem było lepiej, ale myślę, iż wynika to raczej z faktu, że
po prostu przyzwyczaiłam się do stylu autora.
Po drugie, do końca
lektury zastanawiałam się, czemu akurat ta scena została wybrana na
rozpoczęcie powieści. Żaden pomysł nie przyszedł mi do głowy. Może i ma
związek z relacjami między główną bohaterką a jej ojcem, ale bez
przesady. W moim odczuciu, wystarczyłyby spokojnie późniejsze wzmianki w
tekście. Zwłaszcza, że przedstawiona opowieść skupia się przede
wszystkim na walkach i tajemnicach Marsa.
Prawdę mówiąc, w "Czarnej Kolonii"
znalazło się jeszcze parę innych elementów, które wywoływały u mnie
zdumienie. Dla przykładu, rozczarowujący mikro-wątek poboczny dotyczący
halucynacji. Kto wie, może okazał się on dla mnie nic nie znaczącą
wstawką, dlatego że zbytnio zaangażowałam swoją wyobraźnię kombinując z
nie wiadomo jakimi powiązaniami. Podobne oczekiwania miałam w stosunku
do niektórych informacji, które autor wrzucał tu i ówdzie. Wydawało mi
się, że jeśli już pojawiła się jakaś wzmianka, to ma ona znaczenie dla
historii, że prędzej czy później, w jakikolwiek sposób, okaże się ważna,
a nie zawsze tak było. [W sumie, w tym przypadku, winę mogę zrzucić na
Czechowa, a nie na moje przesadne wymagania.] Z drugiej strony, powieść
ta stanowi początek większej serii, "Kronik Czerwonej Kompanii", może zatem są to tylko pozornie nieistotne sceny, które będą miały swoje rozwinięcie w dalszych częściach.
Niewątpliwie
aspekt militarny stanowi istotny element omawianej powieści. Na to
narzekać nie można. Szczerze mówiąc, pokusiłabym się nawet o
stwierdzenie, że jest to czynnik najważniejszy, dla którego fabuła jest
tłem, a właściwie pretekstem do zaistnienia walk. Nie brakuje akcji
wojskowych, starć na planecie i w kosmosie. Sceny opisane są na tyle
drobiazgowo i obrazowo, że z łatwością ożywiają przed oczami.
W "Czarnej Kolonii"
pojawiają się przede wszystkim żołnierze, którzy scharakteryzowani są,
powiedzmy, po żołnierskiemu: oszczędnie, jednowymiarowo, nie wyróżniają
się niczym szczególnym. No dobrze, jest coś, co rzuca się w oczy,
przynajmniej moje. Niejednokrotnie nie mogłam pozbyć się wrażenia, że
oni tam wszyscy to nałogowi palacze: jeśli nie walczą, to tylko palą
papierosy. Oczywiście, są też wprowadzane bardziej osobiste informacje,
dotyczące niektórych postaci, ale niespecjalnie dodały one im wymiaru.
We mnie, w każdym razie, żaden z bohaterów większych emocji nie
wzbudził.
Podsumowując, książka składa się z krótkich
rozdziałów, akcja jest dynamiczna, jeśli więc macie ochotę przeczytać
coś lekkiego o żołnierzach i walkach, to powieść może Wam się spodobać.
Jeśli jednak wolicie bardziej rozbudowaną i skomplikowaną fabułę,
wyrazistsze postacie, liczycie na coś świeżego, to możecie poczuć
niedosyt. Jak wspomniałam, "Czarna Kolonia" to debiut literacki i
równocześnie pierwszy tom większej serii. Możliwe więc, że autor dopiero
się rozgrzewa, a lektura kolejnych części przyniesie większe
zadowolenie. Zobaczymy.
Tytuł: Czarna Kolonia
Autor: Arkady Saulski
Wydawca: Drageus Publishing House
Data wydania: 16.03.2016
Liczba stron: 340
ISBN: 978-83-64030-76-5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz