wtorek, 20 lutego 2018

Fobia - Dawid Kain

W matni strachu

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Lubicie horrory? Krwiożercze rośliny i demony, psychopata zakradający się do snów, zabójcze nagrania, latające wnętrzności, przerażający klaun... Ja dosyć szybko doszłam do wniosku, że nie jest to mój ulubiony gatunek, ani filmowy, ani literacki. Z tego też względu, niespecjalnie ciągnęło mnie do powieści Dawida Kaina, który właśnie z horrorami mi się kojarzył. Człowiek się jednak zmienia i czasem sam siebie zaskakuje. Dla przykładu, sięgając po najnowszą książkę autora, którego twórczości wcześniej nie miało ochoty się czytać. Stąd też wzięła się moja dzisiejsza opowieść o "Fobii".

W swojej najnowszej powieści, Dawid Kain zabiera nas w bliską przyszłość, w której ludzie żyją, będąc nieustannie zanurzeni w nowej sieci - Immersjonecie. Mieszkają w kompleksach mieszkalnych, na które składają się bloki, sklepy, szkoły, restauracje, komisariaty, baseny i wszelkie inne atrakcje. Jeśli nie chcą, mogą przez całe życie nie wytknąć nosa poza jego granice. Ba! Mogą nawet w ogóle nie ruszać się z mieszkania, bo wszelkie potrzebne artykuły i leki dostarczą im drony. W jednym z takich kompleksów mieszka Magdalena Kordowa. Bohaterka porzuciła studia, zrezygnowała ze starego stylu życia i znajomych. Wszystko po to, by zaopiekować się chorym ojcem - pisarzem, który próbując stworzyć powieść idealną, zaczął osuwać się w odmęty szaleństwa. Niestety forma psychiczna Magdy też nie jest najlepsza. Cierpi na ciężką odmianę fobii, która coraz bardziej odsuwa ją od życia. Oboje już od dłuższego czasu nie opuszczają mieszkania, a ich dni nie różnią się jeden od drugiego. Do czasu. Pewnego ranka Magda odkrywa, że jej ojciec zaginął. A właściwie, w tajemniczy sposób rozpłynął się. Jedyne, co po nim zostało, to ostatnia powieść "Kres komunikacji", w której kryją się wskazówki do rozwiązania zagadki jego zniknięcia.

"Fobia" nie jest powieścią, którą można łatwo zaszufladkować, przypisując jej jedną, określoną łatkę gatunkową. Stanowi raczej ich harmonijną mieszankę, łącząc ze sobą elementy fantastyczne, socjologiczne, czy chociażby psychologiczne. Każdy z tych aspektów może mniej lub bardziej zainteresować, w zależności od preferencji czytającego. Moją uwagę zwróciły przede wszystkim wątki psychologiczne. W głównej mierze myśli, kotłujące się w mojej głowie podczas lektury, krążyły wokół fobii i bliskości. Z pewnością zdarzyło Wam się kiedyś poczuć strach, ale czy potraficie sobie wyobrazić, jak wyglądałoby życie, gdyby ten lęk był bardzo spotęgowany, przeraźliwy i ciągły? Czy da się tak w ogóle żyć? Kain przedstawił tę kwestię z niezwykłą plastycznością. Muszę przyznać, że wizja przeogromnego strachu, niszczącego stopniowo każdą sferę życia, odcinającego człowieka od realności, wzbudziła we mnie spory niepokój i grozę. Tylko jak walczyć z takim problemem? I tutaj pojawia się właśnie kwestia bliskości, ponieważ samemu nie da się rady. Dopiero z pomocą tej drugiej, bliskiej nam osoby można mieć jakąś szansę na zmianę i poprawę jakości życia.

Myślę, że w tej książce umiejętność tworzenia bliskich relacji jest ważna też z innych powodów, nie tylko pomaga stawić czoło fobiom. Druga osoba jest taką jakby kotwicą, która zakotwicza nas w rzeczywistości, pozwala czerpać radość z życia, z bycia tu i teraz. Nie wpadamy w sidła technologii i nieustannego podążania za aktualnymi trendami w modzie, tak jak społeczeństwo ukazane w "Fobii". Ludzie w powieści żyją w wirtualnym świecie, chodzą po ulicach nie zauważając, co dzieje się wokół nich. Istotna jest jedynie lekka rozrywka, zabawa, przynależność do jakieś grupy i ślizganie się po powierzchni tematów. Brak głębszej analizy, myślenia o czymś poważniejszym, bardziej skomplikowanym. Czyżby oni wszyscy cierpieli na jakiś rodzaj fobii? A może tak właśnie zaczyna się proces prowadzący do kresu komunikacji?

W czasie czytania wyczuwałam niekiedy (choć może to tylko moje wrażenie) pewne zmęczenie współczesnym światem, powierzchownością kontaktów międzyludzkich, brakiem refleksji, głębszych treści, politycznym jazgotem. Tak, jak gdyby autor chciał zwrócić uwagę, że ta droga daleko nas nie zaprowadzi. To z kolei przywodzi mi na myśl jeszcze jeden, mały wątek, dotyczący pisarstwa. Postać pisarza, próbującego stworzyć utwór ważny, a nie tylko komercyjny. Pisarz, który słowami pragnie wpłynąć w jakiś sposób na odbiorcę, poruszyć go, skłonić do działania. Jeśli spojrzeć w takich kategoriach na "Fobię", to wydaje mi się, iż Kainowi ta sztuka się udała. Nie jest to lekka lektura, chociaż napisana sprawnym, sugestywnym językiem. Powieść jest ciężka od treści i emocji, może miejscami nieco przejaskrawiona, ale z pewnością nie pozostawia czytelnika obojętnym. Dla mnie, dodatkowo miała również pewien wydźwięk osobisty. Podeszłam do niej z pewną rezerwą oraz nieufnością, ale nie żałuję, że po nią sięgnęłam. "Fobia" okazała się interesującym, budzącym emocje utworem.


Tytuł: Fobia
Autor: Dawid Kain
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: wrzesień 2016
Liczba stron: 268 (łącznie z reklamami)
ISBN: 978-83-7995-069-0

Z cyklu: świat w obiektywie

Bardejov (Słowacja)







niedziela, 11 lutego 2018

Złoty dom Goldenów – Salman Rushdie

Nie całkiem złote koleje losu

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.
 

Salman Rushdie kojarzy się chyba najbardziej z „Szatańskimi wersetami”. Pozycję tę wciąż mam na swojej liście „chcę przeczytać". Pisarza poznałam natomiast z jego nowszej powieści, „Czarodziejki z Florencji”. Zachwycił mnie językiem, atmosferą baśni, przenikaniem się w jego opowieści magii i rzeczywistości. I mimo że historia była dosyć prosta, to poruszała też poważniejsze tematy, jak chociażby rola kobiety w społeczeństwie, siła władzy, odmienność kultur. Z tego też względu, kiedy pojawiła się okazja przeczytania „Złotego domu Goldenów”, bez wahania z niej skorzystałam. 

W dniu inauguracji Obamy jako prezydenta USA do Nowego Jorku przybywa tajemniczy bogacz, Neron Golden. Wraz ze swoimi trzema synami zamieszkuje w Ogrodach, zabytkowej dzielnicy miasta. Cała czwórka zostawiła za sobą przeszłość, odcięła się od swoich korzeni, by rozpocząć całkiem nowe życie. Początkowo było rzeczywiście bardzo udane, ale okazuje się, że zarówno od siebie samego, jak i od własnej historii nie da się uciec. Prędzej czy później minione dni dają o sobie znać, a skrywane tajemnice wychodzą na jaw. Trzeba stawić czoło dawnym problemom, wspomnieniom, niezamkniętym sprawom. 


Kronikarzem losów rodziny Goldenów zostaje jeden z ich nowych sąsiadów, René, początkujący filmowiec. To dzięki niemu poznajemy historię czwórki mężczyzn, ich wzloty i upadki. Trzeba przyznać, że to dość nietypowa familia. Głową rodziny jest Neron – starszy mężczyzna, emanujący pewnością siebie, megaloman nieznoszący sprzeciwu i wzbudzający niepokój w innych, ojciec trzech synów.  Każdego z nich dręczą inne problemy. Najstarszy, Petroniusz (Pietia), zmaga się z alkoholizmem i strachem przed światem. Drugi syn – Lucjusz Apulejusz (Apu), to artysta, marzyciel, któremu zawsze brakowało uwagi ojca. I wreszcie najmłodszy członek rodu, efekt romansu seniora – Dionizos (D) – wieczny outsider, dręczony przez ból i problemy z odnalezieniem własnej tożsamości. Życie Goldenów przepełnia tragizm, który nieuchronnie ciągnie ich w przepaść. Może zabrakło w tej rodzinie jedności, większej czułości. Koleje jej losów pokazują bowiem, iż nadmierna kontrola, pieniądze i brak wspólnych rozmów nie są jednak dobrym sposobem na ochronę najbliższych przed upadkiem. 


Ze „Złotego domu Goldenów" emanuje filmowy nastrój, co chyba nie dziwi, w końcu narrator pracuje właśnie w tej branży. Wspominane są różne produkcje, ale też niektóre fragmenty powieści mają w sobie coś ze scenariusza filmowego. I tak jak w filmie są sceny pokazujące szerszy plan, krajobraz, otoczenie, również w powieści autor oddala się od bohaterów, ukazując sytuację w Ameryce – aktualne trendy kulturowe, myślowe, politykę, sztukę. Czasem jednak przestaje być jedynie obserwatorem oraz komentatorem otaczającej go rzeczywistości. Stopniowo René staje się porte-parole autora – początkowy świadek życia rodziny Goldenów daje się ponieść emocjom, relacjonuje wydarzenia zgodnie ze swoimi poglądami, przede wszystkim politycznymi. Przyznaję, że nie byłam zachwycona tymi mocno subiektywnymi wtrętami, co nie zmienia faktu, że wiele zjawisk ukazał z niezwykłą trafnością. Chociażby wolność słowa czy poprawność polityczną, które potrafią przybrać wręcz absurdalne formy. Nie wystawisz sztuki, która w tytule ma słowo „wagina”, bo możesz urazić osoby, które czują się kobietami, a tego narządu nie posiadają. Nie możesz użyć słowa „zwariowałeś”, bo jest ono obraźliwe dla osób chorych psychiczne. Albo kwestia poszukiwania tożsamości – bardzo modny ostatnio temat, celnie skomentowany przez Rushdiego. W tej mnogości opcji nie ma miejsca na wahanie, niepewność, trzeba koniecznie przypiąć sobie konkretną łatkę. Nie ma mowy o poszukiwaniu siebie, jest tylko kwestia wyboru określonej roli. Czy to nie jest, paradoksalnie, ograniczenie wolności i indywidualizmu? Bo czyż ludzie nie składają się ze sprzeczności i wątpliwości? Czy naprawdę najważniejszą sprawą powinno być zmieszczenie się w wymyślonych przez kogoś ramach? 


„Złoty dom Goldenów” to przede wszystkim powieść o rodzinie, braku porozumienia i demonach, czających się w każdym z nas. Ale nie tylko. Nie sposób bowiem nie odnieść wrażenia, iż rozpad familii Goldenów jest też metaforą rozpadu całego kraju. Rzeczywistość przedstawiona przez autora nie napawa optymizmem. Nastały czasy kłamców, ludzi bezmyślnych, skorumpowanych i zaślepionych nienawiścią. Szerzą się podziały, zamachy i zabójstwa. Nastąpił upadek moralności i wyższych wartości. Czy jest na to jakaś rada? Może chodzi o to, by najpierw przyjrzeć się relacjom panującym właśnie w rodzinie? Oceńcie sami. Ja na koniec powiem jeszcze, że Salman Rushdie nie zawodzi, jeśli chodzi o język, wykreowane postaci oraz poprowadzenie fabuły. Stworzył wciągającą, barwną, poruszającą powieść, po którą z pewnością warto sięgnąć, do czego Was szczerze zachęcam.



Tytuł: Złoty dom Goldenów
Tytuł oryginalny: The Golden House
Autor: Salman Rushdie
Tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: listopad 2017
Liczba stron: 400
ISBN: 978-83-8062-197-8

środa, 7 lutego 2018

La Donna Scomparsa - Claudia Ruscello

Parliamo italiano 

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Zawsze miałam pewien sentyment do języka włoskiego. Bardziej taki podświadomy, ponieważ właściwie nie potrafię powiedzieć, co konkretnie się do tego przyczyniło, ani czemu tak mi się podoba. Może dlatego, że jest on taki żywiołowy, emocjonalny i melodyjny? A może to kwestia samego kraju - pełnego sprzeczności, słonecznego, bogatego w zabytki i dialekty, w którym posiłek jest celebrowaniem życia, a czas jest płynny i względny? W każdym razie, mimo tej swego rodzaju fascynacji, języka włoskiego nie poznałam. Jednak na naukę nigdy nie jest za późno, a tym bardziej na realizację swoich planów i marzeń. Wróciłam do swych dawnych zamierzeń i stąd to dzisiejsze nietypowe omówienie. Zapraszam Was do zapoznania się z włoskim kryminałem z samouczkiem dla znających podstawy (poziom A2-B1).

"La Donna Scomparsa" to samouczek w formie kryminału. Opowieść podzielona jest na dwadzieścia sześć rozdziałów. W każdym z nich mamy przedstawioną kolejną część historii, słownictwo oraz gramatykę. Do książki dołączona jest płyta z plikami mp3, na której możemy posłuchać kryminału czytanego przez rodowitego Włocha. Są tu również nagrane słówka z poszczególnych rozdziałów wraz z ich polskim znaczeniem. Daje to szansę na poćwiczenie wymowy oraz znajomości słownictwa (między włoskim słówkiem, a jego tłumaczeniem jest wystarczająco dużo przerwy, aby się sprawdzić). W książce podany jest także kod, przy pomocy którego ze strony wydawnictwa można ściągnąć e-book zawierający kryminał (tekst + słówka) oraz słowniczek na końcu. E-book występuje w dwóch formatach: .epub oraz .mobi. Szkoda, że nie ma jeszcze wersji .pdf, z której mogłyby skorzystać osoby niemające odpowiednich czytników.

Trudno tutaj rozpatrywać wartość literacką przedstawionej opowieści, ponieważ jej główne zadanie polega na zaprezentowaniu i nauce współczesnego języka włoskiego. Niemniej jednak, mimo swej prostoty, kryminał był ciekawy, a na pewno przyjemnie się go czytało. Z zainteresowaniem śledziłam historię oraz zastosowane konstrukcje czy zwroty. Bardzo pomocne były marginesy, na których umieszczono tłumaczone słówka. Dzięki temu, że znajdowały się one przy tekście, nie trzeba było wertować całej książki w poszukiwaniu ich znaczenia. Myślę, że taka forma nauki ma sporo zalet. Analizując tekst można zorientować się, jakimi zasadami rządzi się język włoski, czy w danej sytuacji właściwsze jest użycie czasu passato prossimo, a może jednak czasu imperfetto, kiedy użyć słowa niente, albo jak poradzić sobie ze stosowaniem włoskich przyimków. Przede wszystkim jednak, zapoznajemy się ze słownictwem i różnymi zwrotami, które można wykorzystać potem w praktyce. Dla przykładu, znajoma opowiada Wam, jak to jej syn, tak dobrze wychowany i grzeczny, wrócił chwiejnym krokiem o czwartej nad ranem śpiewając na głos sprośne kawałki i przy okazji demolując jej piękny ogródek. Zawsze wtedy możecie powiedzieć: "Non ci si può credere! Sembra così innocente" (Nie do wiary! A wygląda tak niewinnie). Albo, na przykład, bliska osoba podniosła Wam ciśnienie do granic wytrzymałości. Wtedy możecie krzyknąć: "Wrrr... Basta, mi stai facendo impazzire! (Dosyć, doprowadzasz mnie do szaleństwa!). Zwrot ten będzie miał zupełnie inne znaczenie w bardziej romantycznej sytuacji: "Mmm... Amore mio, mi fai impazzire...".

W każdym rozdziale znajduje się również część gramatyczna, w której zaprezentowane są zagadnienia pojawiające się w danym fragmencie. Omówione są one jasno i zwięźle. Można powiedzieć, że to takie kompendium gramatyczne. Po przestudiowaniu tematów, czytelnik/uczący ma szansę utrwalić je w różnorodnych zadaniach. Na końcu samouczka umieszczono klucz odpowiedzi (oraz słowniczek), więc jest możliwość skontrolowania poprawności wykonanych ćwiczeń. W książce znajdują się dwa testy (w połowie książki oraz po ostatnim rozdziale) sprawdzające znajomość przerobionych zagadnień. Jeśli dla kogoś wyjaśnienia gramatycznie będę niewystarczające, zawsze może poszukać innych źródeł, ale mając ten samouczek, przynajmniej wie, które tematy sprawiają mu jeszcze trudność i na czym się skupić. 

To nie jest książka do jednorazowego przeczytania/przeanalizowania. Owszem, sama opowieść kryminalna będzie już znana, ale wciąż można wracać do słownictwa, utrwalać słówka, wsłuchiwać się w wymowę i położenie akcentu. To samo dotyczy gramatyki. Warto stopniowo się z nią zapoznawać, próbując zrozumieć zasady języka Dantego. Wydaje mi się, że "La Donna Scomparsa" stanowi interesujący sposób na urozmaicenie nauki, a wiadomo, że jak jest ciekawie, to nowe informacje łatwiej zapadają w głowie.


Tytuł: La Donna Scomparsa (włoski kryminał z samouczkiem dla znających podstawy, poziom A2-B1)
Autor: Claudia Ruscello
Opracowanie gramatyki i ćwiczeń: Wojciech Wąsowicz
Redakcja: Wojciech Wąsowicz
Korekta językowa: Stefano Redaelli
Lektorzy: Dario Prola, Miłogost Reczek
Wydawca: Edgard
Data wydania: czerwiec 2016
Liczba stron: 232 + płyta z nagraniami mp3
ISBN: 978-83-7788-725-7

Bezsenni - Marcin Jamiołkowski

Ogniste szepty

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Szortal.

Nie zawsze zauważam moje miasto. Gdzieś się śpiesząca, pochłonięta myślami przemykam przez nie szybko nie zwracając uwagi na otaczającą mnie rzeczywistość. Są jednak też takie dni, kiedy czuję się, jakbym trafiła do innego świata. Widzę uśmiechniętych ludzi, pięknie odnowione kamienice, dostrzegam blask zachodzącego słońca odbijający się w mokrych nawierzchniach, albo promienie słońca przebijające się przez szerokie korony drzew w pełnym zieleni parku, tworzące atmosferę niemalże z bajki. Czy w czasie tych chwil zadziałała na mnie magia miasta, zmuszając mnie, bym spojrzała na nie innym okiem? Kto wie? W każdym razie, nie mam nic przeciwko takiemu pozytywnemu wpływowi. Nie zawsze jednak jest tak pięknie. Wiele może o tym powiedzieć Herbert, warszawski mag, który nie raz już się przekonał, że magia ma również swe ciemne oblicze.

Herbert Kruk nie może narzekać na nudę. Udało mu się wreszcie uzyskać zgodę na audiencję u Złotej Kaczki. Zanim do niej dojdzie, mag spędzi parę dni na zorganizowanym przez nią balu. Pobyt na dworze Złotej Pani zaowocuje nie tylko nowymi znajomościami, pełnymi emocji wydarzeniami, ale i nowym zleceniem. Musi dowiedzieć się, czemu giną pracujący dla królowej Bezsenni. Jednak to nie jest jedyny problem, z jakim będzie musiał zmierzyć się Herbert. W mieście coraz częściej wybuchają nietypowe pożary. Co ciekawe, łączą się one z młodą blogerką, która w snach widzi ludzi umierających w płomieniach.

Trzeba przyznać, że wiele się tu dzieje. Prowadzonych jest równocześnie kilka wątków, nie tylko te dotyczące Bezsennych czy pożarów, ale także temat osobisty, związany z uwięzioną w krysztale matką Herberta. Mimo tej wielowątkowości nie czuć zagubienia, akcja jest wartka i wzbudza zainteresowanie od początku do samego końca. W tej części zwraca uwagę mniejsza ilość herbertowej magii, choć istot magicznych nie brakuje, nie tylko tych z legend polskich, ale i rosyjskich. Bliżej można poznać niezwykły dwór Złotej Pani, czy też przyjrzeć się pojedynkowi umysłów. Wraz z głównym bohaterem czytelnik doświadcza wielu emocji i napięcia.

Mocną stroną powieści są jej bohaterowie. Wyjątek stanowi główny czarny charakter, tajemniczy Szept, który wypada dosyć blado i mało przekonywająco. Za to sam Herbert i jego przyjaciele nieodmiennie wzbudzają sympatię. Oprócz znanego już Zezela i Anny, pojawia się hedonista Tobiasz oraz niepokorna Tycjana, która wzbudziła we mnie najwięcej emocji i której losem naprawdę się przejęłam. Można teraz zastanowić się, czy ten brak przeciwwagi w postaci wyrazistego antagonisty nie sprawia, że jest zbyt słodko i łatwo? Zdecydowanie nie. Te pozytywne postacie wiele razy znajdują się w trudnych sytuacjach i nie walczą tylko z jednym wrogiem. Niejednokrotnie muszą stawić czoło własnym demonom, poskromić ciemną stronę swej natury. Są przykładem na to, że mimo wielu przeszkód (tych zewnętrznych, jak i wewnętrznych), z pomocą przyjaciół można je pokonać i znaleźć chwile radości w tym zwariowanym świecie.

Jeśli przyjrzeć się wszystkim trzem tomom, to zauważyć można pewien rozwój. Tak jest przynajmniej w moim odczuciu. Cykl dostarcza dobrej i lekkiej zabawy - nie brakuje dynamicznej akcji, humoru, nietypowej magii, czy ciekawych scen i pomysłów. Równocześnie, z tomu na tom, wydaje się, jakby autor coraz więcej miejsca poświęcał psychologii bohaterów. Szczególnie dobrze widać to na przykładzie Herberta, który nie jest tylko sympatycznym, bohaterskim magiem, ale pełną emocji postacią z krwi i kości. Sytuacje, których doświadcza, pokazują, że ma również swoje słabości, ciemne strony charakteru i potrafi być bezwzględny. Mnie taka ewolucja się podoba, ponieważ dostaje coś więcej niż tylko dobrą przygodówkę. Czekam zatem na kolejny tom, a Was zachęcam do sięgnięcia po "Bezsennych", jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobiliście. 


Tytuł: Bezsenni
Autor: Marcin Jamiołkowski
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: czerwiec 2016
Liczba stron: 306 (razem z reklamami)
ISBN: 978-83-7995-051-5

niedziela, 4 lutego 2018

Modlitwa za Owena - John Irving

Siła wiary


Tekst opublikowany pierwotnie na portalu Szortal.

Kolejna książka Johna Irvinga za mną. Jak w każdej jego powieści, tak i w tej znalazłam coś, co mnie zaciekawiło i skłoniło do zastanowienia. Ale czy mogę ją włączyć do grona moich ulubionych? Odpowiedź znajdziecie niżej, ale wcześniej chciałam jeszcze zwrócić uwagę na okładkę. Ładna, prawda? Z jednej strony minimalistyczna, a z drugiej – bardzo wiele mówiąca. Ten jeden przedmiot doskonale wyraża całe mnóstwo emocji i zmian, które zaszły w życiu bohaterów opowieści. Oczywiście, jego symbolika stanie się jasna dopiero po przeczytaniu książki.

John Wheelwright wychował się w niewielkim miasteczku Gravesend w stanie New Hampshire. W wieku jedenastu lat stracił matkę. Do tego czasu nigdy nie zdradziła mu, kim jest jego prawdziwy ojciec. Po jej śmierci opiekowała się nim babcia i Dan, który stał się dla Johna ojcem i przyjacielem. Skończył szkołę, zrobił dyplom z literatury angielskiej, udało mu się uniknąć wysłania do Wietnamu, w końcu wyemigrował do Kanady, gdzie został nauczycielem w żeńskiej szkole. Nie wygląda na to, żeby jego życie było wyjątkowo zajmujące, prawda? Cóż, może i tak, ale tak naprawdę to nie jest książka o nim. John jest jedynie narratorem, opowiadającym historię dzieciństwa własnego i swojego najlepszego przyjaciela - Owena Meany. To właśnie za sprawą Owena opowieść wzbogaca się o barwy, zaskoczenie i nietypowe sytuacje. On jest tutaj centralną postacią i to o nim jest ta powieść.

Irving potrafi tworzyć wyrazistych bohaterów. Każda postać ma charakterystyczne cechy, które ją wyróżniają i identyfikują. Można to powiedzieć nawet o narratorze, który wydaje się być wyjątkowo nieciekawą postacią (w sumie, nijakość przecież też może być rozpoznawczą cechą). Mimo tego, wszystkie osoby pojawiające się w powieści, na czele z Johnem, nikną przy Owenie. Trudno więc nie oprzeć się wrażeniu, że jest to książka jednego bohatera, ale naprawdę wyjątkowego. Przy malutkim wzroście, swoistym głosie, dziecinnym wyglądzie potrafił z niezwykłą mocą oddziaływać na otaczających go ludzi. Jego charyzma wynikała z pewności siebie, bezkompromisowości, inteligencji i ogromnej wiary. Bez obaw wyrażał swoje poglądy, również i te wzbudzające kontrowersje. Dokładnie wiedział, czego chce i jak potoczy się jego życie. Można było odnieść wrażenie, że przyszłość nie kryje przed nim żadnych tajemnic.

Owen miał bardzo dużą wiarę. Nie tylko w siebie, swoje przeznaczenie, ale i w Boga. To jest też jeden z tematów przewodnich powieści - wiara, i to nie tylko w kontekście religii. W końcu wierzyć można nie tylko w Boga, Energię, Wisznu czy inne bóstwa, ale również w przepowiednie, czy ogólnie - słowa innych ludzi. Od najmłodszych lat rodzice, nasze najbliższe otoczenie i sytuacje, których doświadczamy kształtują naszą osobowość. Dzięki nim mamy taki, a nie inny światopogląd, albo, na przykład, mniejszą lub większą wiarę we własne możliwości. Oczywiście, w dorosłym życiu weryfikujemy spojrzenie przekazane nam przez rodziców (a przynajmniej mamy taką możliwość), ale nie zmienia to faktu, że ich wpływ na nasze postrzeganie siebie i świata jest ogromny. Czy zatem Owen nie jest przypadkiem tworem swoich rodziców? A jego wiara, niczym samospełniająca się przepowiednia, wiedzie go do konkretnego finału? Czy jednak faktycznie potrafił podejrzeć przyszłość? A może, po prostu, na podstawie wnikliwych obserwacji potrafił przewidzieć przebieg przyszłych wydarzeń?

W książce poruszane są przede wszystkim dwa zagadnienia - religia i polityka. Jak to bywa u Irvinga, nie zawsze mają one pozytywny wydźwięk. Autor wydaje się krytykować nadmiar rytuałów, uwielbienie dla przedmiotów, nabożeństwa przeznaczone dla masowego odbiorcy. To wszystko sprawia, że tak naprawdę nie mamy możliwości na bezpośrednie nawiązanie relacji z Bogiem. Bohaterowie z równym zapałem rozprawiają o katolikach czy adwentystach, jak i komentują sytuację polityczną. Wyrażają swoje nadzieje względem Johna Kennedy’ego, innym razem krytykują politykę zagraniczną i wojnę wietnamską. Rozprawiają o dezerterach, hipisach czy organizacjach pokojowych. Może nie wszystkich zainteresują te zagadnienia, ale z pewnością dzięki nim można bardzo dobrze wczuć się w atmosferę tamtych lat.

Muszę przyznać, że najbardziej wciągająca była dla mnie początkowa i końcowa część książki. Bardzo lubię gawędziarski styl Irvinga, jednak w przypadku tej powieści, jej środek wydał mi się nieco rozmyty i nadmiernie przegadany. Niespecjalnie interesujące wydały mi się rozważania dorosłego Johna na tematy polityczne. Zabrakło też większej dawki emocji i charakterystycznego humoru. Nie mogę jednak powiedzieć, że czuję się rozczarowana po przeczytaniu "Modlitwy za Owena”, bo zdecydowanie tak nie było. Przyjemnie było znów spotkać się z Irvingiem, wejść w jego świat, a przede wszystkim poznać fascynującego Owena - niepozorną, ale jakże silną i przekonywującą osobę. Niemniej jednak, jak na razie, moimi ulubionymi powieściami tego autora, pozostają: "Hotel New Hampshire" oraz "Regulamin tłoczni win".


Tytuł: Modlitwa za Owena
Autor: John Irving
Tłumacz: Magdalena Iwińska i Piotr Paszkiewicz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: maj 2016
Liczba stron: 744
ISBN: 978-83-8069-348-7

Redlum - Katarzyna Rupiewicz

Świat potworów

Tekst opublikowany pierwotnie na portalu Szortal.

Jakiś czas temu, Genius Creations obchodziło swoje drugie urodziny funkcjonowania na rynku wydawniczym. Nie czytałam wszystkich wydanych przez nich książek, ale widzę, że się rozwijają. Widoczne jest to chociażby w wyglądzie strony internetowej, lepszej jakości wydawanych książek (nie trzeba już z lupą siedzieć nad powieścią), czy ogromnej popularności organizowanych przez nich konkursów. Osobiście, zdążyłam już polubić maga Herberta Kruka (właśnie skończyłam czytać trzeci tom jego przygód, ale o tym innym razem). Ciekawa jestem też efektów konkursowej antologii "Dobro złem czyń" (mam nadzieję, że wkrótce się ukaże). Między lekturą "Bezsennych" a oczekiwaniem na antologię, sięgnęłam po jeszcze inną książkę tego Wydawcy - "Redlum".

Macie ochotę odwiedzić Redlum? Proszę bardzo, ale pamiętajcie, że robicie to na własną odpowiedzialność. To otoczone wysokimi murami miasto jest domem wszelkiej maści potworów - sukubów, trolli, wampirów, goblinów, nimf i innych. Znajduje się tu też dzielnica ludzi, ale zamieszkują ją jednostki, które odbiegają od powszechnej, człowieczej normalności, jak magowie, jasnowidze, telepaci. Najbardziej znanym miejscem w Redlum jest zlokalizowana na Powerstreet karczma prowadzona przez trolla Tutu. Właśnie do niej trafia główny bohater, Słodki - nastolatek wychowany w szkole magii. Jego życie zmienia się pod wpływem incydentu, w wyniku którego okazuje się, że nie do końca jest on taki ludzki, na jakiego wygląda.

Mamy tutaj pokazanych kilka scen z życia Słodkiego, w których poznajemy lepiej nie tylko głównego bohatera, ale i świat innych potwornych mieszkańców Redlum. W te opowieści, snute osobiście przez Słodkiego, wplecione są krótkie wstawki nawiązujące, w mniejszym lub większym stopniu, do przepowiedni z nim związanej, a stanowiącej główną oś fabularną "Redlum". Teoretycznie, fragmenty te mają pokazać, że mamy do czynienia z pewnym ciągiem przyczynowo-skutkowym, scalającym w całość powieść. W praktyce jednak, wrażenie obcowania ze zbiorem odrębnych opowiadań, połączonych osobą wspólnego bohatera, było zdecydowanie silniejsze.

Pomysł umiejscowienia akcji w mieście potworów jest interesujący, a z pewnością daje duże możliwości snucia ciekawych historii. Słodki, jako pracownik karczmy, a potem jej właściciel, ma okazję do stykania się z nietypowymi postaciami i niecodziennymi sytuacjami. Muszę jednak przyznać, że życie w Redlum okazało się być zaskakująco mało ekscytujące i wyjątkowo podobne ludzkiemu. Jak każdy z nas, tak i istoty magiczne zmagają się z różnymi, czasem sprzecznymi emocjami, czy ze swoją odmiennością. Niekiedy muszą podejmować trudne decyzje oraz próbują na różne sposoby odnaleźć się i przetrwać w świecie, w którym przyszło im żyć. Codzienność Słodkiego też jest całkiem zwyczajna. Ot, jeździ po zamówione trunki, kogoś tam ratuje, rozprawia się z innymi, pomaga niewiastom, z jakąś z nich się prześpi. Nic, co by szczególnie mocno zapadło w pamięci.

Jakieś ostatnie subiektywne uwagi? Ależ proszę: książka mnie nie porwała. Myślę, że złożyło się na to parę elementów. Nie tylko mało wciągające i niezbyt zaskakujące historie, ale także brak postaci, które w jakiś wyjątkowy sposób by poruszyły, czy zaintrygowały. W efekcie, lektura "Redlum" nie wzbudziła we mnie większych emocji. Wydaje mi się, że spory wpływ miał na to również poziom humoru, a przede wszystkim języka, który, w moim odczuciu, bardziej kojarzył się z książkami przeznaczonymi raczej do młodszego, niż dojrzałego czytelnika. Przyznam, że sporo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do lekkiego, bardzo swobodnego stylu autorki, który notabene, w końcowej części nabrał nieco mroczności oraz powagi. Ogólnie, książka nie jest zła. Ma potencjał i pomysł, a potraktowana z przymrużeniem oka, może dostarczyć niewymagającej rozrywki, idealnej na letnie wylegiwanie się na plaży.


Tytuł: Redlum
Autor: Katarzyna Rupiewicz
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: czerwiec 2016
Liczba stron: 332 (łącznie z reklamami)
ISBN: 978-83-7995-054-6